sobota, 8 listopada 2014

7.

"- Gdzie te nasze niuńki? Ile to można - niecierpliwił się Kev, od razu wybierając do kogoś numer, jak mniemam do wielkich nieobecnych, którzy przyczynili się do dzisiejszej wygranej. - Halo! A wy co? Ruszać swoje zwycięskie cztery litery i już mi tu przychodzić! ... A no to spoko - zakończył tą interesującą rozmowę informując wszystkich, że już nadchodzą.
- Jesteśmy! - Na ten głos wszyscy odruchowo się odwróciliśmy. - Co? Nie... Lea? Moja Lea?"

          Pół roku go nie widziałam, stęskniłam się za moim kochanym braciszkiem, od razu wpadliśmy sobie w ramiona i tkwiliśmy tak w ciszy.
- Nudno w domu bez ciebie - wyznał. - Może czasem mnie wkurzasz, ale przymykam na to oko, bo jesteś moją małą siostrzyczką - szepnął.
- Ciągle dziwię się, że tak mocno się zżyliśmy - odparłam ze szczerym uśmiechem.
- Rodzinka jak z obrazka - skomentował Kevin. - Gdzie masz drugą księżniczkę, Reusy? - dodał.
- Ja ci dam księżniczkę, łosiu - wystawił mu język. - Niuniek gada przez telefon z mamcią - zaśmiał się. - Oj, syneczku, syneczku, pięknie dzisiaj grałeś, skarbie - przedrzeźniał panią Goetze.
- No to po drinie! - zarządził Mitchell - Idziemy na całego, na jednym się skończy - podszedł do baru.
Wybuchnęliśmy śmiechem, jak szaleć to szaleć.
- Mamo, muszę kończyć - Wchodząc do lokalu patrzył prosto na mnie. - Naprawdę jestem zmęczony - dodał. - Tak, tak... Dzięki jeszcze raz, pa - zakończył rozmowę.
Czekałam tylko na ten moment, aż odłoży tą cholerną komórkę i przepełniona wszelkimi możliwymi emocjami podeszłam do niego. Byłam zła, że mnie nie zatrzymał, jak wyjeżdżałam. Byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie, gdy go zobaczyłam. Tego już nie potrafię ukryć. Objęłam go mocno rękoma wokół szyi i wyściskałam go za wszystkie czasy.
- To oni już są na takim etapie? - zdziwił się Mitchell, jednocześnie rozbawiając całe towarzystwo.
Odwróciłam się do reszty przodem, zarażając szerokim uśmiechem.
- Potem pogadamy - szepnęłam i wraz z nim wróciłam do towarzystwa. 

"Always I can hold your hand
You are the only one that's on my mind."

          Wracając do hotelu, zaczęłam namiętnie dyskutować z Mats'em. On twierdził, że widział mnie kilka dni temu w Dortmundzie, powiedział mi cześć, a ja niby udawałam, że go nie znam. To na pewno była Lena, otóż to mu właśnie wmawiałam.
- To moja zła siostra bliźniaczka - odparłam poważnie, choć on dalej twierdził, że go wkręcam.
- Jasne... Prędzej sprawię sobie jednorożca, niż ty będziesz miała bliźniaczkę - twardo trzymał na swoim. - Ty mówisz poważnie, czy mnie w konia robisz? - zapytał po chwili myślenia.
- Serio Hummels, jest jeszcze gorsza od niej - potwierdził Mario, wskazując na mnie palcem.
- Bujasz! Nikt nie może być gorszy od niej - stwierdził obrońca, po czym zmroziłam go wzrokiem.
- A widzisz, jednak tak - przyłączył się do rozmowy Reus, choć nie na długo. Razem z Goetze wgapiali się ekran telefonu blondyna, coś przeglądając, komentując i tak dalej.
A Hummels dalej nie pojmował całej sytuacji. Auba obiecał pokazać mu Lenę z bezpiecznej odległości. Nie wnikam jak miałaby wyglądać ta sytuacja. Nawet mnie to nie interesuje. Nienawidzę tej dziewczyny i nie potrafię przyznać, że naprawdę jesteśmy bardzo blisko spokrewnione.
- Kurwa - zaklął Marco, upuszczając telefon, którego ekran po prostu się rozbił.
- Co jest? - spytałam, zauważając znaczną zmianę nastroju brata.
- Nic - odparł szybko, chowając komórkę do kieszeni i znacząco zerkając na Mario. - I do wymiany - udał, że nic się nie stało.
- Dobrze, że nie jesteś bramkarzem, bo ręce to ty masz dziurawe - skwitował szczerze Aubameyang,
Czułam, że coś ukrywa, nie mam zielonego pojęcia co on mógł zobaczyć w tym telefonie. Jeżeli nie chce powiedzieć to nie będę naciskać... jak na razie.


  (Marco)        Dostałem dziwnego sms'a, od nieznanego nadawcy z tak samo dziwnym linkiem. Ciekawość wygrała i załadowałem tą stronę, z której błyskawicznie pobrał się jakiś film. Po wyciszeniu dźwięków odpaliłem kilku minutowy filmik. Na początku nie wiedziałem o co chodziło, ale, po obejrzeniu drugi raz zorientowałem się, dlaczego owe nagranie wpadło w moje posiadanie. Rozpoznałem ten klub. Kilka tancerek gogo i erotyczne tańce w ich wykonaniu. To klub nocny, mieści się nieopodal centrum miasta. Zdałem sobie sprawę, że jedna z młodych kobiet była bardzo podobna do mojej Jess. Plotki stały się gorzką prawdą. Okłamała mnie.
- Stary, jeszcze nic nie jest pewne - przemówił Mario, który zamiast spędzać jeden, jedyny wieczór z moją siostrą, siedzi ze mną i podnosi na duchu.
- Wiem, wiem.. ale to jest naprawdę podejrzane - myślałem głośno. - Najpierw te wszystkie artykuły, teraz jakiś pieprzony filmik - warknąłem.
- Daj spokój, ludzie są okrutni. Ktoś może celowo chce ci zniszczyć związek. Człowieku fanki potrafią być niemożliwe, większość z nich chciałaby z tobą być, chociaż cię wcale nie zna.
- To też wiem, co nie zmienia faktu, że te nagranie przemawia za wszystko.
- Wrócimy do Dortmundu, wyjaśnisz sobie wszystko z Jessicą. Jestem przekonany, że jest to jedna wielka pomyłka. Wyluzuj blondie i nie wyciągaj pochopnych wniosków. Tyle dziewczyn jest na świecie. - powiedział.
- Dzięki, stary - poklepałem go po plecach. - Zawsze można na ciebie liczyć. Tak wiem, pieprzę co mi ślina na język przyniesie, a ty słuchasz, nie przerywasz. A ja wiem, że Lea na ciebie czeka, więc spieprzaj mi stąd, bo za chwilę się rozmyśli i już kolejnej szansy nie dostaniesz - odparłem jednym tchem.
- Kurwa, zapomniałem! - krzyknął i szybko zaczął się przebierać.
- Ja ci dam! Jak można zapomnieć o mojej siostrzyczce? - zaśmiałem się. - Już cię nie ma! - ponagliłem go.
- Uno momento - rzekł.
- Moja perfuma! - krzyknąłem.
- Nie gadaj tyle, bo się spieszę - chciał mnie szybko wyminąć i wyjść z pokoju, ale trochę mu to utrudniłem, podkładając w porę nogę.
- Pozdro z podłogi - powiedział leżąc właśnie na podłodze.
- Jaki down! Ty jednak głupi jesteś - skwitowałem, śmiejąc się z niego.
- No dzięki, wiesz - odparł sarkastycznie. - Przed chwilą mnie poganiałeś, a teraz przytrzymujesz. Poskarżę się Lei - dodał, grożąc.
- To to nic! Ty pierwszy dostaniesz wpier..., bo właśnie się mistrzu spóźniasz o jakieś pół godziny - przypomniałem.
- Nie powiem przez kogo - mruknął. - Daj jeszcze tej perfumy - ponownie się popryskał i tyle go widziałem...


(Mario)        Zakapturzony wkroczyłem do hotelu, zdając sobie sprawę, że po meczu mnóstwo kibiców zatrzymało się w hotelach. Nie udało mi się wejść niezauważonym, iż recepcjonistka w średnim wieku pomyślała, że jestem jakimś bandytą i chciała zadzwonić po policję.
- Po kapturze nie rozpozna pani przestępcy. Chciałbym odwiedzić dziewczynę, nie mogę? - spytałem uprzejmie.
- Owszem może pan, wystarczy zdjąć kaptur i podać dowód osobisty - odpowiedziała.
- Kaptura nie zdejmę - mruknąłem podając jej dowód.
- Pan Goetze? Piłkarze zatrzymali się w innym hotelu - rzekła, przypatrując mi się od stóp do głów.
- Mówiłem już, że przyszedłem do przyjaciółki - powtórzyłem.
- Wcześniej wspominał pan o dziewczynie - wypomniała.
- A jednak pani pamięta? - udałem zdziwienie. - To tylko kwestia czasu, jeszcze jest przyjaciółką i bliską mi osobą. Mogę już iść? - zapytałem, zabierając swój dowód.
- Chwila...
- Przykro mi, dziś autografów nie rozdaje - powiedziałem chamsko, zauważając w holu Leę.
- Myślałam, że znowu mnie wystawisz - rzekła, zakładając ramiona na piersi.
- Czy ja kiedykolwiek cię wystawiłem? - spytałem. - Oj nie, kochaniutka - przerzuciłem blondynkę przez ramię. - To który pokój?
- Najpierw mnie postaw! - krzyknęła, okładając pięściami moje biedne plecy.
- Nie chcesz powiedzieć? Okej, sam się dowiem. Najwyżej przeszkodzimy komuś w czymś - zaśmiałem się.
- Chyba nie chcesz łazić po wszystkich pokojach?
- Ja? No pewnie, że nie - uśmiechnąłem się znacząco.
- 3 piętro, pokój 46 - westchnęła.
- Grzeczna dziewczynka - zaśmiałem się, wędrując po schodach.
- Od czegoś jest winda - warknęła.
- Ale my się przejdziemy - powiedziałem, nie kryjąc szerokiego uśmiechu. Wreszcie mogę spędzić z nią czas, choć to tylko jeden wieczór.


(Lea)          Dopiero po 22 znaleźliśmy czas na poważniejszą rozmowę, bo do tej pory zajmowaliśmy się mało ważnymi rzeczami i rozmawialiśmy jedynie o głupotach. Ważne jednak wspomnieć, że Chris nie wrócił dziś do pokoju, zostawił karteczkę z treścią, że załatwił sobie oddzielny "kąt".
- Tak naprawdę, to powinienem się na ciebie gniewać - rzekł. - No co tak patrzysz? Zero kontaktu, żadnego sms'a, żadnego połączenia - wymieniał.
- Fotograf też musi ciężko pracować. Jedna sesja trwa dłużej niż wasz dojazd do Berlina, trening i mecz - szybko pożałowałem ostatniego słowa.
- Mecz, no właśnie. Obiecałaś - przypomniał.
- Oglądałam... 2 połowę w telewizji - powiedziałam.
- Wolałbym widzieć cię na trybunach, wraz z innymi dziewczynami - wyznał.
- Ja też, ale... - już miałam skłamać i w ostatniej chwili przyszło mi coś innego do głowy. - Za to chciałam wam zrobić niespodziankę, wtajemniczyłam w to Aubę - przygryzłam lekko wargę.
- Akurat to ci się udało - rzekł.
- Widzisz, mam jakieś ukryte talenty - zachichotałam.
- Promieniejesz w tym Berlinie - stwierdził, uważnie mi się przyglądając.
- I tu się mylisz - zaskoczyłam go tą odpowiedzią. - Odkąd wyjechałam, jestem zła na cały świat. Może dzisiaj tego nie widać, ale cholera... Ty tu jesteś - z trudem wydusiłam z siebie.
- W Dortmundzie też byłaś niezłą zołzą - powiedział bez żadnych skrupułów. - Ale mi to nie przeszkadza - szepnął, przysuwając się coraz bliżej.
- Powinnam przywalić ci w ten głupi łeb! Ale dzisiejszy dzień jest wyjątkiem i... - rozpięłam jeden guzik swojej koszuli. - Gdybym nie wiedziała, że mnie kochasz to nie zrobiłabym tego - kontynuowałam, a ten patrzył na mnie ze zdumieniem i uroczą iskierką w oczach.
Momentalnie przejął inicjatywę i zachłannie dorwał się do moich ust. Wystarczyła chwila, żeby się rozkręcił i już nie miał na sobie koszulki. A części mojej garderoby były jedynie kwestią czasu. W pewnym momencie piłkarz się zaśmiał, spojrzałam na niego pytająco.
- To naprawdę ty, mój aniele? - spytał, obdarowując moją szyję przyjemnymi muśnięciami. - Nie wierzę - dodał.



    ` No przyznawać się! Ile z Was czekało na bliższe relacje Mario i Lei? :D Powiem jedynie, że końcówka mi chyba w miarę wyszła. A jak Wasze wrażenia, kochane? Pokażcie, że jeszcze jesteście ze mną i wyraźcie szczere opinie, co zrobiłam źle, a może co dobrze? :) Zawsze cieplej na sercu widząc dużo komentarzy, to najlepsza motywacja dla autora!
Także, mam nadzieję, że się podoba. Zostawiam Wam ten oto rozdział, który przyjemnie mi się pisało xd

Wasza Julianne <3

sobota, 11 października 2014

6.

(Mario)           
         Przed wyjazdem na mecz do Berlina, cholernie się stresowałem. Pomyślicie: Czym? Przecież jesteś zawodowym piłkarzem i grasz mecze co tydzień. Otóż to... nie stresuje mnie zbliżający się mecz, a czy ona na nim będzie, w końcu mi to obiecała. Głupi jestem, ale nic na to nie poradzę, taka moja natura, niezbyt piękna. Słysząc dzwonek do drzwi, wiedziałem już kto to, oczywiście Marco, bo miał po mnie podjechać, dlatego krzyknąłem:
- Wejść!
 Nie wiedzieć czemu, on nadal stał pod drzwiami. Podirytowany do najwyższego stopnia, otworzyłem drzwi, w pełni gotowy, zdeterminowany, aby wygrać dzisiejsze starcie z Bayernem Monachium o Puchar Niemiec. Zamurowało mnie, gdy zobaczyłem, że Marco jest kobietą. To nie on właśnie stał przede mną, to ona. Moja blondyna wcale się nie zmieniła. Dziwnie się czułem, poniekąd miałem wrażenie, że to sen, bo wiedziałbym kiedy spodziewać się powrotu Lei.
- Nie wpuścisz mnie? - spytała niemal szeptem.
- Jasne, wchodź - przyodziałem jeden z najlepszych uśmiechów.
Jednak ta, zamiast wejść do środka, rzuciła się prosto na mnie. Nie powiem spodobałoby mi się to, gdybym się nie spieszył i ... nie czułem tego co przedtem, gdy mnie całowała. Z bólem odepchnąłem ją lekko i obejrzałem od stóp do głów. Widziałem na jej twarzy uśmiech, lecz nie ten sam uśmiech, który żegnałem wtedy na lotnisku.
- Nie - powiedziałem. - Żartujesz sobie? - zrobiłem krok w tył.
To wcale nie była ta dziewczyna, którą naprawdę kochałem. To żmija, której serdecznie nie lubiłem, a teraz nienawidzę. Jak mogłem nie zauważyć!? Takie same rysy twarzy, ale różniło je kilka elementów... W sumie teraz już nic. Ścięła włosy, ułożyła je tak samo jak ma zawsze Lea. Czy to normalne? W głowie się nie mieści.
- Głucha jesteś!? To spierdalaj - krzyknąłem w złości.
Nigdy nie obchodziłem się tak z kobietami, ale ona to wewnątrz jest rozpuszczonym dzieciakiem. Jest wyjątkiem. Nie mam pojęcia co da jej takie zachowanie. Na pewno nie plus u mnie. Właśnie zaprzepaściła sobie szanse, żebym chociaż mówił do niej "cześć". Nie odezwała się na szczęście, bo pogorszyłaby sprawę, uciekła bez słowa. Mam nadzieję, że nie zobaczę jej więcej na oczy. Jednak złe klony istnieją.


(Marco)       
         Drogę na stadion przebyliśmy w zupełnej ciszy. Miałem wrażenie, że Mario zaraz wybuchnie, trzęsły mu się ręce z nerwów. Zawsze tak ma, gdy jest wkurzony i najlepiej by kogoś porządnie uderzył, żeby się wyżyć, ale kontrolował się.
- Czekaj - zatrzymałem go, gdy chciał wysiąść. Spojrzał na mnie pytająco. - Co jest? Chyba nie powiesz mi, że denerwujesz się meczem i jakimś tam Bayernem?
- Kpisz - prychnął. - Nic nie jest. Chodź czekają na nas - sprytnie zmienił temat. Choć ja i tak wiedziałem, że coś jest na rzeczy.
- Co ona z tobą robi - mruknąłem cicho, ale tak, żeby mnie usłyszał.
- Raczej co ze mną jest, gdy jej nie ma - poprawił.
Uśmiechnąłem się mimowolnie.


(Lea)
        Dzisiaj od x czasu wybieram się na mecz. Tylko z jednego, jedynego powodu. Chcę ich znowu zobaczyć. Mojego kochanego, głupiego brata i równie walniętego jego przyjaciela. Kupę miesięcy minęło od naszego ostatniego spotkania. A ja prawie się z nimi nie kontaktowałam. Mam tu dużo pracy, aż za dużo, ale szefuńcio jest ze mnie zadowolony. Nie oszukujmy się, je mi z ręki. Mogę wziąć sobie dzień wolny na opieprzanie się do woli, ale (o dziwo!) chcę zdobywać więcej doświadczenia i pracować już nawet z tymi sztucznymi modelkami, z którymi mam aktualnie do czynienia. Jedna sesyjka, druga sesyjka, trzecia. A więc roboty nie brakuje. Wracając... Z wielkim zapałem przygotowuje się do meczu, nie chcę nikogo zawieść nie stawiając się, a pokazać, że mi naprawdę zależy. Końcowemu efektowi przyglądałam się w lustrze, dumając, czy mogę tak się pokazać. Nie mam koszulki Borussi przy sobie, więc jestem zmuszona założyć coś zwykłego. Postawiłam na czarne, skórzane rurki i także czarną, ale z złotymi wstawkami gdzie nie gdzie, bluzkę z długim rękawem. Do tego żółte trampki, które na szczęście zabrałam ze sobą, Nieuniknioną rzeczą w tym wszystkim był ładny zapach, dlatego potraktowałam się moją ulubioną perfumą.
- Pięknie - usłyszałam za sobą.
Nawet nie zauważyłam, kiedy wtargnął do mojego pokoju, a już stał za mną.
- Myślisz, że mogę tak iść? - spytałam, okręcając się wokół własnej osi.
- Jest idealnie. Skusiłbym się na taką kobietkę - zaśmiał się.
- Nie jesteś zbyt przekonujący. Mógłbyś chociaż się nie śmiać - burknęłam.
- Ależ się nie śmieje, wyglądasz ślicznie, naprawdę i chętnie... - nie skończył - Może lepiej nie chcesz wiedzieć - ponownie zachichotał.
Zapomniałam już jak ten jego głos działa na dziewczyny.
- Dzięki i tak, lepiej nie kończ - odwróciłam się do niego przodem.
- Ty sobie idziesz na meczyk, a ja mam się tu nudzić. Kompletnie sam, umierający przez tą samotność - objął mnie w pasie.
- Lepiej mi tu bajery nie puszczaj - rzekłam, odpychając go.
- Przestań, jesteśmy sami - przycisnął mnie do siebie jeszcze bliżej, stykaliśmy się ciałami. - Boże, co ja straciłem - jęknął, przyglądając mi się dokładnie.
Zdezorientowana skierowałam głowę w bok, nie potrafiłam na niego spojrzeć.
- Chris... Nie - odezwałam się po chwili milczenia. Przez chwilę wszystko było mi obojętne. Nawet gdy właśnie jego ręce błądziły pod moją bluzką. - Słyszałeś? Nie - próbowałam wyswobodzić się z jego silnego uścisku.
- Przepraszam - szepnął, ujmując moją twarz w dłonie.
Patrzył na mnie z pożądaniem i nutką czułości. Nie wiedziałam co robić.
- Jestem już spóźniona - powiedziałam uciekając wzrokiem od jego twarzy. - Nie możemy - krzyknęłam szarpiąc go z całej siły, dopóki mnie nie puścił.
Bez wypowiadania słów wybiegł z pokoju, szybciej niż się tu znalazł. Targały mną emocję, głownie te złe. Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później do czegoś może dojść. Wiem, nic nie było, ale i tak mam te cholerne wyrzuty sumienia! Przez to feralne zdarzenie, nie poszłam na mecz. Stchórzyłam.
            Włączając telewizję, mijała właśnie 75 minuta meczu, w drużynie Borussi przeprowadzana była podwójna zmiana. Pierre-Emerick Aubameyang za Jakuba Błaszczykowskiego oraz Mario Goetze za Henrikha Mkhitaryan'a. Ten drugi wchodząc na boisko, wyraźnie rozglądał się po żółto-czarnych kibicach. Miałam nadzieję, że nie zauważy mojej nieobecności. Miał mecz do wygrania, a nadal było 0 do 0. Wiele zagrażających BVB akcji przeciwników, jednak obronę mają dziś nie do przejścia. Za to bawarski stoper Dante nie ma dzisiaj szczęścia. Często traci piłkę, zanim jeszcze ją wybije, lecz tym razem piłka popędziła mu pomiędzy nogami. Wykorzystał to cholernie szybki Pierre, bez wahania posłał futbolówkę pod nogi Reus'a, ten instynktownie piętą do nadbiegającego z lewej strony Mario, który musiał tylko trafić w światło bramki. Piłkę jednak w ostatniej chwili wyłuskał Manuel Neuer. Jednak nie! Piłka wyleciała mu z rąk, gdy ten chciał ją wyrzucić. Sama skierowała się do bramki. GOL, zaliczony na konto Goetze'go. Euforia wśród kibiców Borussi, która niestety nie trwała długo. Zawzięty Arjen Robben pędził przez połowę boiska tylko po to, aby piłka była w siatce rywala. Udało się mu. Zbyt pewna siebie obrona BVB tym razem poległa, nie spodziewając się wielkiej bomby holendra. Doliczone 5 minut do regulaminowego czasu. Gra toczyła się dalej, tylko jeszcze szybciej i agresywniej niż przedtem. W końcówce dominował Bayern, lecz Borussia nie dawała się ot tak. Miała jeszcze szanse na odebranie piłki, nie dopuszczając do dogrywki. 94 minuta, to właśnie wtedy Jerome Boateng niebezpiecznym wślizgiem odebrał piłkę spod nóg Kevina Grosskreutz'a. FAUL, co za tym idzie - rzut karny! Wysoki blondyn dumnie ustawił piłkę 11 metrów od bramki, po czym jeszcze pewniej skierował ją do bramki, nie dając żadnych nadziei, ani szans bramkarzowi Monachium. 2:1, to Borussia zdobyła ten puchar! W tym samym momencie do głowy wpadł mi pewien pomysł.
          Gdy piłkarze po wygranym meczu i wielkiej fecie wreszcie zeszli do szatni, zadzwoniłam do Auby. Zanim odebrał, musiałam zadzwonić jeszcze kilka razy. Podzieliłam się z nim moim pomysłem, jednocześnie prosząc o drobną przysługę. Pierre, jak to Pierre na wszystko się godzi i nie musiałam długo czekać, a już po mnie przyjechał, oczywiście taksówką.
- O mamo! - wrzasnął, gdy mnie zobaczył. - Co się stało z moją białą blondyną? - zdziwił się. No tak, zmieniłam kolor włosów, a raczej i odrobinę je przyciemniłam. - Aha, teraz jest ciemna blondyna - przyjrzał mi się.
- Nie wybrzydzaj - zaśmiałam się, mierzwiąc mu włosy.
          Udało nam się nie natknąć na korki i tym sposobem szybko znaleźliśmy się w hotelu, który dzisiaj opanowuje cała Borussia. W holu napotkaliśmy wielką żółto-czarną zgraje, kierującą się w stronę wyjścia.
- O Auba! Gdzieś uciekł? Idziemy świętować! Jak na razie do restauracji na spokojnie, ale zawsze coś. Koleżankę oczywiście też zapraszamy - podbiegł do nas Mitchell, który chyba mnie nie poznał.
- Koleżanka chętnie się z nami wybierze - zaśmiał się, puszczając do mnie oczko.
- Na resztę nie będziemy czekać - zarządził Kevin. - Modeleczki się pindrzą przed lustrem.
Cała gromada wybuchnęła gromkim śmiechem, w tym ja. Krótką drogę przebyliśmy w wyśmienitych humorach, zapomniałam o przykrych wydarzeniach, liczyło się wyłącznie tu i teraz. Langerak w pewnym momencie wykrzyczał na całą ulicę moje imię, gdy dobre pięć minut się we mnie wpatrywał. Zorientował się, tak jak zaraz za nim reszta zgrai.
- Ee, może i Lea, ale coś mi nie pasuje - dumał Hummels, który mimo tego, że słabo mnie znał, najwięcej się udzielał. - Coś za cicho siedzisz - wymyślił w końcu.
- Drzeć się nie będę - odparłam. - Wystarczy, że wy to robicie - dodałam, tłumiąc chichot.
- Dobra, dobra - powiedział. - Ty się lepiej spowiadaj, co robisz tu w wielkim świecie.
          Rozgadaliśmy się siedząc w berlińskiej ekskluzywnej restauracji, chłopaki zamówili każdemu po browarze. Dzisiaj miało być grzecznie i z umiarem. Dopiero po powrocie do Dortmundu będzie porządna impreza, z której nikt nie wyjdzie trzeźwy. Tak przynajmniej planowali piłkarze.
- Gdzie te nasze niuńki? Ile to można - niecierpliwił się Kev, od razu wybierając do kogoś numer, jak mniemam do wielkich nieobecnych, którzy przyczynili się do dzisiejszej wygranej. - Halo! A wy co? Ruszać swoje zwycięskie cztery litery i już mi tu przychodzić! ... A no to spoko - zakończył tą interesującą rozmowę informując wszystkim, że już nadchodzą.
- Jesteśmy! - Na ten głos wszyscy odruchowo się odwróciliśmy. - Co? Nie... Lea? Moja Lea?




____
        Dobra niby nabiliście te 15 komentarzy. Ale ja wiem, że cztery ostatnie napisała jedna osoba, bo post, który dodałam z informacją miał tylko 2 wyświetlenia. Tego nienawidzę, także na przyszłość wiedzcie, że to nic nie da. Widać dokładnie godziny dodania komentarzy i wszystkie są jeden po drugim. Dodaję ten rozdział, bo chcę zakomunikować anonimom; mimo, że Was bardzo lubię to jestem w stanie zablokować tą opcję komentowania. Mam nadzieję, że się mylę i to jest czysty przypadek, ale naprawdę w to wątpię. ZAWSZE się podpisujcie, ale serio nie piszcie więcej niż jeden komentarz, chyba, że chcecie coś jeszcze dodać. Liczę na zrozumienie. Następny rozdział za dwa tygodnie. Czekam na szczere opinie, tym razem także 15, choć po ilości obserwatorów powinnam dać z 30... Już nie będę taka.

15 KOM.

Love You. ;)

sobota, 27 września 2014

5.

(kilka miesięcy później)

(Mario)      
        - Podwożę cię tylko dlatego, że Marco mnie o to poprosił - spojrzałem w jej stronę. Była cholernie podobna do Lei.
- Mhm, rozumiem - mruknęła, ukradkiem spoglądając na moją osobą. Jeżeli myśli, że jestem ślepy i tego nie widzę, to jest idiotką. Piękną idiotką, przypominającą mi ciągle o niej.
- Ostatnio się na ciebie patrzyłem z jednego powodu, jesteś klonem mojej dziewczyny - powiedziałem z naciskiem na ostatnie słowo. Nie powinienem w sumie tak mówić, ale ważne, aby tylko zrozumiała. Na szczęście podziałało.
- Twojej dziewczyny? - prychnęła, czym bardziej sobie u mnie nagrabiła. Od początku mi ona nie pasowała, a podobnież znam się na ludziach. Wiem z kim się zadawać i kogo unikać.
- Niech cię głowa nie boli - odniosłem się niezbyt przyjemnie.
- Dzięki za podwózkę. Nie musiałeś się rozgadywać - przewróciła oczami i wyszła z samochodu.
     Kontynuując temat blondyny, która właśnie opanowuje Berlin, jest słabo. Nie odzywałem się do niej, bo mam dziwne przeczucia, które mam nadzieję, się nie spełnią. A nie chciałbym się dowiedzieć o jakimś feralnym zdarzeniu. Feralnym zdarzeniem nazywam sytuację w roli głównej z nią i nim, kimkolwiek jest ten "Kolega z uczelni. Nie znasz." Ostatnio chyba za dużo myślę.
   

(Marco)  
            Obiecałem sobie, że na kilka dni odpocznę od kobiet, a raczej od jednej z nich. Złamałem tą obietnicę, gdyż nazajutrz moja dziewczyna postanowiła poświęcić mi trochę czasu. Nie miałem nic przeciwko, ale moje inne plany poszły się, jak to mówią, jebać. Jessica nadal cholernie mnie pociąga i nie mogę skupić się na czym innym, oprócz oczywiście zgrabnej, seksownej brunetki, która właśnie przejęła pałeczkę w kuchni, przygotowując nam coś do jedzenia. Mi jak najbardziej podoba się widok, gdy ona zgrabnie się poruszając po pomieszczeniu, stara się coś przygotować. Znając jej niespotykany talent kulinarny, spali to coś, a ja sam będę musiał zrobić wszystko od początku.
- Na pewno nie chcesz, żebym pomagał? - zaśmiałem się, widząc, że dziewczyna traci głowę na sam widok wszelakich składników.
- Niee - mruknęła pospiesznie. - Cholera, nie pamiętam ile czego się dodaje - dodała, zastanawiając się głośno.
- A ja wiem - powiedziałem dumnie, nie spuszczając z niej wzroku.
- Ty to się przymknij. - Wiedziałem, że zaraz zmięknie i sama poprosi o pomoc. Choć tak się nie stało (o dziwo!) zaproponowałem jej dużo prostsze i szybsze danie, który każdy głupi potrafi zrobić.
- Lepiej zrób naleśniki, albo zmień fuchę, bo kucharka to z ciebie marna - skwitowałem, śmiejąc się wniebogłosy.
- Ktoś coś mówił? - rozejrzała się wokół, udając, że nikogo nie widzi.
- Kochanie, dobrze, że jesteś tylko kelnerką - nabijałem się. Zapatrzyła się w jeden punkt, intensywnie nad czymś rozmyślając, lecz trwało to dosłownie chwilkę. Uniosła delikatnie kąciki ust, niewinnie wpatrując się w moje oczy. Spodziewałem się kolejnej docinki z jej strony i w tej kwestii mnie zaskoczyła.
- Zróbmy te naleśniki - stwierdziła po niezręcznej chwili. Uśmiechnąłem się, a w duchu chichotałem jak nienormalny. Rzecz oczywista, że Jess nie ma smykałki do garów.
- Zróbmy?
- Tak, my zróbmy. Chodź tu - pociągnęła mnie za rękę.
     Na wieczór Jessicę znowu wywiało do pracy, choć wcześniej zapewniała mnie, że ma wolne. Naprawdę nie rozumiem kobiet. Gadają tak, robią inaczej. Nigdy nie zdecydowane. Korzystając z okazji, że byłem sam jak palec, poświęciłem trochę czasu na internet, przeglądając wszelkie strony społecznościowe, Facebook, Twitter, Instagram oraz portale sportowe, gdzie było mnóstwo, naprawdę mnóstwo "gorących" plotek, wytrzaśniętych znikąd. Jedna na samym początku rzuciła mi się w oczy. Próbowałem to olać, ale z czystej ciekawości, nie potrafiłem i nacisnąłem artykuł pt. "Dziewczyna poświęca więcej czasu pracy, niż ukochanemu." Nie miałem pojęcia, co taki artykuł robił wśród sportu, dlatego też zacząłem go czytać.

"Co ukrywa dziewczyna jednego z najlepszych piłkarzy Bundesligi? Jessica B, bo o niej mowa coraz częściej widziana jest w jednym z dortmundzkich klubów nocnych, gdzie... wiadomo co się odbywa. Jessica jest partnerką Marco Reus'a, wschodzącej gwiazdy, rozwijającej się pod skrzydłami Klopp'a. "
>Kliknij po więcej<

     To jakaś bzdura. Ludzie nie mają co robić, tylko wymyślać niestworzone historie o czyimś życiu. Zapewne wszelkie pismaki już o tych huczą. Natomiast ja, nie chciałem na to patrzeć, bo tym samym upokarzają moją dziewczynę. Jessica i praca w takim klubie? Wykluczone! Ona nigdy nie miała problemów z pieniędzmi, żeby podejmować taką pracę. Były kolejne "newsy" o tym samym temacie, ale inaczej zatytułowane, np. "Co na to Marco Reus?" lub "Co jeszcze kryje w sobie Jessica B?" Zatrzasnąłem laptopa, kładąc go na stoliku przed sobą. Skrzyżowałem dłonie na piersi i próbowałem skojarzyć fakty. Ale po chwili, stwierdziłem, że to i tak nie ma najmniejszego sensu.
     Nazajutrz nie czekając wybrałem się do Jess. Miałem nadzieję, że nie ma nic z tym wspólnego, a to tylko kolejne plotki, tworzące wielkie zamieszanie wokół jej, jak i mojej osoby. Ku mojemu zaskoczeniu pocałowałem klamkę. Nikt mi nie otworzył. Było za wcześnie? Może jeszcze spała, choć wątpię. Jessica nie należy do takich, co śpią do południa i jeszcze dłużej. Nie miała kłopotu z wczesnym wstawaniem, także nie znałem powodu, dlaczego nie było jej w domu. Być może to wszystko jest prawdą? Pracuje nocami w miejscu, gdzie laski świecą tyłkiem na lewo i prawo... Nie dochodziło to do mnie i ciągle w myślach pocieszałem się, mówiąc, że to niemożliwe. Musiałem dowiedzieć się wszystkiego o jej pracy. Prawdziwej pracy.


(Jessica)
         Po odczytaniu kilku sms'ów od Marco i kilkunastu nieodebranych połączeniach, wiedziałam, że chodzi o coś ważnego i to "coś" nie może czekać, co wyraźnie dał mi do zrozumienia, pisząc mnóstwo wykrzykników w każdej z trzech wiadomości. Łapiąc szybko taksówkę udałam się do jego ulubionej restauracji, gdzie czekał na mnie... od ponad godziny.
- Hej. Co jest? - spytałam, składając na jego ustach pocałunek, a raczej policzku, który sprawnie nadstawił. Czyli jednak coś się stało.
- Mam tylko jedną prośbę, jeśli chodzi o tę rozmowę - zaczął. - Bądź ze mną szczera.
- Marco, naprawdę nie mam pojęcia, co jest grane. Do rzeczy - ponagliłam.
- Całe Niemcy huczą, bo... - zawahał się. Oczekiwałam najgorszego, bo serio nie wiedziałam, czego się mogę spodziewać. - Huczą o nas, a szczególnie na twój temat, Jessica. Możesz mi to wszystko wytłumaczyć? Ja staram się temu nie wierzyć, ale to staje się oczywiste - uruchomił laptopa, którego wcześniej nie zauważyłam, chociaż cały czas leżał na stoliku. Zobaczyłam tam kilka postów o mojej niby pracy jako "tancerka gogo"!? Wszystko się we mnie zagotowało. Nie wiedziałam, że związek z piłkarzem przynosi takie historie. To jest już przesadzone.
- Powiesz coś?
- Jestem w szoku. Nie wierzę, że jeszcze są tacy podli ludzie na tym świecie - wydukałam, patrząc na artykuły. Było ich naprawdę sporo. - Marco, jak mogłeś pomyśleć, że ja... - Najbardziej bolało to, że mój chłopak wierzył w te brednie.
- Nie byłem pewien. Chciałem, abyś ty mi powiedziała jak jest rzeczywiście - ujął moją dłoń. - Przepraszam, po prostu unikasz tematu tej pracy jak ognia.
- Rozumiem... Marco ten lokal, owszem ma organizowane imprezy, ale nie inne jak urodzinowe dla młodzieży, czy starszych pań i panów, albo po prostu stypy - wyjaśniłam.
- Cholera, muszę zacząć racjonalnie myśleć, co mnie wzięło na przeglądanie tych bzdetów - pokręcił głową. - Wybacz, Jess. Wiesz... chyba jestem zazdrosny - przyznał. - uśmiechnęłam się blado.
- Następnym razem, nie domyślaj się, po prostu się mnie zapytaj - odparłam. Fajne uczucie, wiedzieć, że chłopak jest o mnie zazdrosny. Nie umiem się na niego gniewać.


(Lea)  
        Berlin przebił moje najśmielsze oczekiwania. Nawet nie liczyłam, że tak szybko się tu zadomowię. Nie czuję się tu jak w obcym miejscu, a jak we własnym mieszkaniu. Minął okrągły miesiąc, nie jest tu źle, a jednak brakuje mi dortmundzkich przyjaciół, jak i całego miasta. Tu mogę pogadać tylko z Chris'em, który także z dnia na dzień bardziej mnie zadziwia. Nie jest już zagrożeniem dla mnie. Nie boję się go, bo (co najdziwniejsze!) czuję się przy nim swobodnie, jak kiedyś. Daje mi poczucie bezpieczeństwa. On naprawdę nadaje się na dobrego kumpla. Przytuli, pocieszy... Nawet nie pomyślałabym, że taki facet jak on, może być wrażliwy, a zgrywa takiego twardziela. Poznaję go na nowo, ale nigdy nie będę w stanie w stu procentach mu zaufać. Raz mnie skrzywdził, nie mogę mieć pewności, że nie zrobi tego znowu...





____
        Powiem tylko, że nie podoba mi się ten rozdział. Od dzisiaj staram się dodawać rozdziały co soboty, raz na tego bloga, raz na drugiego. Zobaczymy czy mi wyjdzie, a tymczasem...
15 porządnych komentarzy - zmotywujecie mnie do soboty, będzie next!

Love you.

niedziela, 7 września 2014

4.

(Lea)  
        Podróżowanie w środku nocy jak nawet całkiem przyjemne, szczególnie widoki, które można podziwiać jedynie z małych okienek samolotu. Standardowo jest i minus. Mianowicie; ludzie. Ludzie, którzy za nic na świecie nie pozwolą się w spokoju kimnąć. Szczególnie pasażerowie wieku dziesięciu lat i mniej. Chwilowo siedziałam sama, bo moja jakże urocza sąsiadeczka wieku siedemdziesiąt ileś lat ulotniła się gdzieś. Na szczęście. Skupiając się na śnie, pozwoliłam sobie zająć dwa fotele. Minuty później udało mi się zasnąć.
Poczułam coś na moich nogach. Jakby jakiś wielki robal łaził po mnie. Ohyda! Odruchowo potrząsałam nogami, uderzając kogoś (?) Czyżby babcia wróciła?
- Nie tak agresywnie, mała - usłyszałam znajomy męski głos, który kiedyś kochałam. Kurwa, to nie może być... Chris. A jednak to był on, we własnej osobie.
- Jezu! - krzyknęłam, po czym zostałam skarcona przez innych podróżników. - Co ty tu robisz? - zapytałam ton ciszej.
- Jak to co? Przecież mamy praktyki w Berlinie - uśmiechnął się rozbrajająco, jakby nigdy nic. - Spokojnie, nic ci nie zrobię. Obiecuję. Poza tym wiem, że kochasz tamtego dupka.
- Jeżeli ktoś tu jest dupkiem, to tylko ty - burknęłam.
- Lea, wyluzuj. Naprawdę się zmieniłem... choć nie do końca. Daleko mi do ideału - zaśmiał się. W sumie, dałoby się z nim pogadać.
- Czyli ty jesteś tym moim partnerem - powiedziałam, przeszywając go wzrokiem. - W sprawach zawodowych, oczywiście. - Ma nową fryzurę, w której wygląda niebywale. NIE.
- Jak widać. Wszystko okej? Dziwnie się patrzysz, tylko się mnie nie bój. To głupie.
- Wiesz.. zastanawiam się czy serio taki teraz jesteś, czy udajesz?
- Oj Lea... Skarbie, mimo, że cię nadal bardzo kocham, odpuszczam, bo chcę, żebyś była szczęśliwa. Ja ci tego nie potrafiłem dać - spuścił głowę. - Mam nową dziewczynę - dodał.
- Fajnie - mruknęłam. - Kochasz ją? - Wzięło mnie na poważne rozmowy.
- Ta... znaczy nie, nie kocham jej. No i co z tego? Zadowala mnie w każdym calu, to mi wystarcza. - Przynajmniej był ze mną szczery.
- Więcej do szczęścia ci nie potrzeba - skwitowałam.
- Wiesz, nie obraziłbym się, jakbyśmy nadal byli razem, ale że to niemożliwe, jest jak jest. Ja z Rose, ty z nim - mocno zaakcentował ostatnie słowo.
- Jesteś zazdrosny -  zaśmiałam się, wsłuchując w jego ton. Zazdrosny ton.
- Nie jesteś zwykłą dziewczyną chętną do wszystkiego - uśmiechnął się sam do siebie na te słowa. - Jesteś inna, jedyna w swoim rodzaju Lea. To jest w tobie wyjątkowe. Nie jesteś kolejną łatwą babką. O nie! To cholernie pociąga, wiesz? - Chyba za bardzo się rozgadał...
- Dobra, skończmy temat mnie, pogadajmy o czymś innym... A najlepiej idźmy spać, okej? - zaproponowałam, choć spoglądając na jego chytry uśmieszek, szybko dodałam. - Ty tam, ja tu. - rzekłam rozbawiona, sprzedając mu kuksańca.
- Czy ja coś mówię? - zaśmiał się.
- Nie musisz mówić, wystarczy spojrzeć na twój wyraz twarzy - odpowiedziałam, zakańczając rozmowę, schodzącą na złe tematy. - Dobranoc.


(Mario)
            Czyż nie ma nic lepszego do roboty niż przesiadywanie całymi dniami w domu przyjaciela, myśląc o jego wspaniałej siostrze, która wyjechała? Na pewno lepsze to niż rozmowa z Leną, jej klonem.
- Mario, dlaczego pożerasz wzrokiem Lenę? - usłyszałem z ust przyjaciela. Bzdura, ja wcale się jej nie przyglądam. Ugh.. ciągle zapominam, że jej tu nie ma. Jednak się troszkę przyglądałem.
- Wcale nie - trzymałem na swoim. Lena jest zupełnie innym człowiekiem niż Lea. Dwa odmienne charaktery, jeden z nich jest tym, który przypadł mi do gustu już tyle lat temu. Jej siostra to zdecydowanie nie mój typ. Na dźwięk otrzymanego sms'a automatycznie wyjąłem telefon z kieszeni gdzie pojawiła się długo wyczekiwana przeze mnie wiadomość.

     " Jestem na miejscu, wprawdzie już kilka dobrych godzin. Spałam. "

Czemu to mnie nie dziwi? Postanowiłem zmyć się do domu, niezauważalnie się nie dało, więc jak przyszło na zwykłego, poukładanego człowieka, musiałem się pożegnać z każdym z osobna. Z Marco mamy swoje standardowe powitanie/żegnanie i mimo, że jest banalnie proste, nikt oprócz nas go nie ogarnia. Dziewczynom podałem dłonie, na więcej nie miały co liczyć, bo obydwie mi nie pasują. Tak Jessica też, jest dziwna według mnie. Wydawało mi się, iż jest fajną, towarzyską dziewczyną. I tak jest, ale ostatnio jej nie rozumiem.
- Na razie! - krzyknąłem jeszcze na odchodne i już mnie nie było. Nie czekając dłużej, już w samochodzie wystukałem numer do blondyny, która właśnie stara się o karierę. Gdy odebrała od razu zacząłem swój bezsensowny monolog.
- Hej. Co tam? Jak tam? Myślałem, że zanudzę się na śmierć w tym kółku różańcowym w twoim domu - usłyszałem jedynie śmiech dziewczyny.
- Aż tak źle? - spytała wyraźnie rozbawiona.
- Jeszcze gorzej - skwitowałem. - Ale u ciebie chyba wręcz przeciwnie, co? 
- Hotel mnie urzekł. - Tym krótkim zdaniem właśnie zdradziła, w którym hotelu się znajduje. W Berlinie jest tylko taki jeden, który naprawdę robi spore wrażenie, a ja znam go jak własną kieszeń.
- Coś więcej może?
- Ogólnie nie mam zarzutów, choć przydałoby się więcej towarzystwa.
- Więcej? Czyli kogoś tam znasz?
- Kolega z uczelni. Tylko tyle. - Kolega z uczelni. Znam dwóch takich. Jeden to jest Max i widziałem go dzisiaj na mieście, a drugi to... ten skurwiel Chris czy jak mu tam. - Nie znasz - dodała. - Ale nie jest zbyt towarzyski. - Coś mi tu śmierdzi, ale wolę żyć w przekonaniu, że to prawda. 
- Za chwilę muszę lecieć na pierwszą sesję - oznajmiła.
- Rozumiem. Lea?
- No...?
- W sobotę gramy mecz, w Berlinie, a później znowu w środę... Wysłałbym ci bilety, wpadniesz? - zapytałem pełen nadziei.
- Wiesz... w sobotę się nie wyrobię, ale w środę jak najbardziej. Nienawidzę grafiku, jakiś idiota rozporządzał te zajęcia na każdy dzień. Przyjechałam tylko na praktyki, ale dodatkowych zajęć nie brakuje. Wykłady i tak dalej.
- Czyli wysyłam bilety na środę, weźmiesz tego kolegę.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Z niego taki kibic jak i ze mnie, a nawet gorszy.
- Mam trening. Lecę - rozłączyłem się i jak najszybciej zgarnąłem torbę, biegnąc do samochodu. Przez to wszystko straciłem poczucie czasu, a miałem zajechać jeszcze po Reus'a. Zapowiada się wielkie wejście... smoka.


(Marco)
              Po kolejnym ciężkim treningu przed dwoma ostatnimi meczami w Berlinie, nadszedł czas aby zrelaksować się na kolacji z winem i swoją dziewczyną. Po przyjeździe do domu pierwsze co zrobiłem to przebrałem się, zgarnąłem w biegu kluczyki od auta i pojechałem wprost pod dom Jess. Nie czekając opuściłem samochód i swoje kroki skierowałem do drzwi. Nie zdążyłem nawet złapać za klamkę. Brunetka zrobiła to za mnie.
- Boże! - pisnęła. - Przestraszyłeś mnie, Marco - dodała, całując mnie w kącik ust.
- Skąd wiedziałaś, że mam zamiar cię gdzieś zabrać? - zwróciłem uwagę na jej ubiór, idealny na randkę. Wyglądała prześlicznie. Czarna seksowna, dopasowana sukienka idealnie komponowała się z jej sylwetką.
- Bo nie wiedziałam - rzekła.
- Tak czy siak, zabieram cię skarbie na kolację - posłałem jej mój najlepszy uśmiech.
- Marco... Przepraszam muszę lecieć do pracy. Koleżanka dzwoniła, czy nie zamienię się na zmiany. Zgodziłam się i tym samym będę miała jutro cały dzień dla ciebie - patrzyła na mnie przepraszająco, poprawiając kołnierz od mojej koszuli.
- Do pracy w takiej kiecce? Wydaje mi się, że jesteś kelnerką, a kelnerka ubiera się skromnie, a nie wyzywająco - przeszywałem ją wzrokiem. Coś mi się nie zgadzało.
- Daj spokój, to elegancka restauracja, założę fartuch i sukienki w ogóle nie będzie widać. Naprawdę przepraszam kochanie, ale muszę lecieć - pocałowała mnie przelotnie w usta.
- Może zabierzesz mnie ze sobą? - zaproponowałem. - Bo nie wiem, jak możemy spędzić razem czas w inny sposób.
- To nie jest dobry pomysł. Marco, zanudzisz się na śmierć, gdy ja będę biegać od stolika do stolika, jedź do domu - powiedziała.
- Mogę na ciebie patrzeć godzinami - objąłem ją w tali, nie chcąc puścić. - Pozwól przynajmniej, że cię odwiozę.
- Taksówkę mam zamówioną, czeka już na mnie od pięciu minut - tłumaczyła.
- Zapłacę panu i sobie pojedzie - zamruczałem jej do ucha.
- Nie Marco. Nie po to go tu ściągałam. - spojrzała w kierunku kierowcy, który już się niecierpliwił. Miałem wrażenie, że moja własna dziewczyna nie chce spędzić ze mną wieczoru.
- Mnie zawsze możesz ściągać. Jestem do twojej dyspozycji - wpiłem się zachłannie w jej usta, nie zabierając rąk z jej bioder.
- Spóźnię się. Pa - odpychając mnie, pospiesznie udała się do taksówki. Stałem jak wryty, nie dowierzając w zachowanie młodej kobiety. Olała mnie. Lea mówiła serio... Praca jest dla niej ważniejsza? Coś się stało? Przecież bardzo dobrze wie, że zawsze może przyjść i poprosić o pomoc. Nie rozumiem kobiet.
     Pojechałem do Mario, on mnie doskonale rozumie i to działa w dwie strony. Nie ma takiej drugiej osoby w moim życiu. Wprawdzie jest Marcel, ale to mój dobry przyjaciel. Mario jest młodszym, wspierającym mnie bratem, który tak samo jak ja ma trudno u płci przeciwnej. Szczególnie u tak upartych kobiet, jakimi są Lea i Jessica.
- Do czego to doszło? Odrzucane zaloty Reus'a. Niemożliwe - powiedział żartobliwie Mario, upijając łyk piwa.
- Żadne zaloty - skarciłem go. - Po prostu zaczyna stawiać pracę na pierwszym miejscu. W ogóle nie wiem co to za praca, że nawet nie mogę tam wstąpić? Mówi, że zanudzę się tam na śmierć. Podobnież elegancki lokal. Czy ja jestem jakimś nieokrzesanym gościem? Nie pasuje tam, czy co... Może się mnie wstydzi? - zastanawiałem się głośno.
- Wiesz co, kurwa? Ty lepiej przestań więcej gadać - powiedział wypuszczając zbędne powietrze. - Wiem co czujesz, stary - dodał. - Kobieta mi wyjechała, ma tam jakiegoś kolegę z uczelni... Zazdrosny jestem - przyznał.
- Tyle, że nawet nie jesteście razem - przypomniałem.
- Twoja siostra to ciężka sprawa, ci powiem. Nie pstrykniesz palcem i jej nie zdobędziesz. - Zwykła pogadanka przerodziła się w poważne rozmowy o życiu.
- Wiem, wiem - westchnąłem głośno.
- Tobie z Jess poszło zdecydowanie za szybko i łatwo.
- Włącz telewizję, może coś fajnego leci - sprytnie zmieniłem temat, unikając dalszej rozmowy. Nie chciałem gadać już o Jessice, ani o żadnych innych kobietach. Choć na jeden wieczór nie przejmować się nimi.
- Tego tematu nie unikniesz Reus, będzie się za nami facetami ciągnął całe życie, no chyba, że szczęśliwie się ożenisz. - chłopak widząc moje zniechęcenia do tego wątku, natychmiastowo się zamknął. - Dobra, rozumiem. Już siedzę cicho... O! Komedia!
- Romantyczna ciołku. Przymknij się w końcu, Goetze.




___
      Powracam! Niestety jak na razie z tym blogiem, bo na drugim mam totalny zastój. Co u mnie nie podobne, mam napisane na zapas kilka rozdziałów i właśnie zaczynam je publikować. Wiedzcie, że nie będę tego długo ciągnąć i druga część tego opowiadania będzie strasznie krótka. Przepraszam, ale tak wyszło. Moja wina, mam nadzieję, że wybaczycie. No i że jeszcze ktoś tu został i się pokaże w komentarzu? Mogę na to liczyć?

Love you!
~ Julianaaaa.

poniedziałek, 21 lipca 2014

3.



     Czy można przytulać się całą wieczność i jeszcze dłużej? Nie wiem, bo właśnie musiałam przerwać te cholerne 'amory', a szczerze mówiąc, podobało mi się to. Dlaczego gdy wszystko wraca do normy, za moment staje się znacznie gorzej niż przedtem. Los od początku robi mi na przekór.
- Powiedziałaś, że potem pogadamy. Więc jestem. - zaczął niezbyt przekonująco. Coś czuję, że to przeze mnie. Poprawka. Ja jestem tego pewna. - Ale ty chyba wyjeżdżasz. - dodał, uważnie ilustrując mnie wzrokiem.
- Nie na długo. - rzekłam niepewnie. Tak naprawdę sama nie zostałam powiadomiona jak długo to będzie trwało. Miesiąc, dwa, trzy... pół roku? - Nie miej mi tego za złe. - czułam się jak mała dziewczynka, która prosi mamę, żeby nie dostać szlabanu. - To.. co jest między nami. - urwałam, patrząc na jego reakcje. Milczał. Nic nie mówił, co zaczęło mnie irytować. Dziwnie jest rozmawiać z samym sobą. - Idzie w dobrą stronę, Mario. Nie chcę bardziej komplikować, wiesz? - zakończyłam, mówiąc powoli, ostrożnie dobierając każde wypowiedziane słowo.
- Wiem. - zaczął się uśmiechać. I tak jest o wiele lepiej! Zdecydowanie wolę go jako niepohamowanego wariata, dla którego niemożliwe, wcale takie nie jest. Leci na pełnym spontanie, wciągając w to także mnie. Wiecznie wyszczerzonego bruneta o hipnotyzujących ciemnych oczach. Cóż poradzić? W ostatnim czasie dużo się pozmieniało. Zaczęło się coś dziać. Coś dobrego z dodatkiem nieprzyjemnych sytuacji - a jest ich całe mnóstwo - psujących chwilową sielankę. Rozmowa stała się luźniejsza, co pozwoliło mi bez skrupułów, pewnie wyjaśnić powód wyjazdu. Boże, jak ja bym chciała zostać!
- Mam prośbę. - sprawnie zmieniłam temat. - Boo... nie odebrałam jeszcze prawka. - urwałam.
- Podrzucę cię, podrzucę. - właśnie o to chciałam spytać. Jestem aż tak przewidywalna? Hm, dla człowieka, który zna mnie dobrych jedenaście lat, na pewno tak.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się szczerze. - Trzymaj. - wprost do rąk rzuciłam mu kluczyki od nieużywanego (jeszcze!) autka.
     Idąc z powrotem do samochodu, trzymając w dłoni i przyglądając się moim papierom, doszłam do wniosku, że okropnie wyszłam na tym zdjęciu. A po wizycie u fotografa byłam w miarę zadowolona, musiałam się niedokładnie przyjrzeć. Wreszcie mogę legalnie jeździć po mieście, ale szczerze... troszkę się cykam. Podniosłam głowę i widok, który zastałam, sprawiał, iż po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Seksowny facet oparty o bielutkie, olśniewające, Audi, patrzący na ciebie spod oryginalnych okularów przeciwsłonecznych... Co wtedy pomyślisz? Bo ja miałam ochotę wyznać parę ważnych słów. Jednak duma mi na to nie pozwalała. Wcześniej olałam to, gdy on zrobił pierwszy krok... a teraz wstyd się przyznać, że... Ugh... Jednak jestem dziwna.
- Próba generalna była, a więc czas na występ. - rzekł, wsiadając na miejsce pasażera. Na jego miejscu bałabym się wsiąść ze mną do jakiegokolwiek pojazdu, co dopiero samochodu. Ale okej... jak zwykle pewny siebie, nie boi się niczego. Przejmuję stery. Pierwszy raz z moim skarbem. Boże, trzeba to uwiecznić na instagramie dodając mnóstwo bezsensownych hasztagów. Żarcik taki. Nienawidzę tego czegoś. To bezsensu, choć w sumie... wokół mnie wszystko jest bezsensu. Te słowo odzwierciedla wszystko w moim 'pięknym' życiu.
- Ty się tak nie szczerz, tylko zapinaj pasy. Wozić się pomału nie będziemy. - zaśmiałam się, chytrze na niego spoglądając. Z tego co zdołałam zauważyć, nie spodziewał się tego po mnie, ale ja Lea nigdy nie lubiłam jeździć z mamą trzydzieści kilometrów na godzinę. Od zawsze jarała mnie szybsza i ostrzejsza jazda, którą mogę wypróbować. Jeżdżąc kiedyś z Pierre nauczyłam się tego.
- Dziewczyno opanuj emocje. - mówił z napadami śmiechu. Jego to bawi? Nie ma sprawy, da się coś z tym zrobić.
- Wysiadaj. - powiedziałam poważnie, zatrzymując Audi na środku jezdni. Byliśmy w takim - troszkę bardzo - odludziu. Chłopak spojrzał na mnie spod byka, będąc pewnym, że żartuje. - Mówię, wysiadaj. - powtórzyłam wolno i wyraźnie. Chyba się przestraszył. Ja też bym tak zareagowała, na wiadomość, że muszę wracać do domu pieszo... a to kawał drogi. Aczkolwiek... jemu to nie straszne.
- Lea... nawet sobie nie żartuj. Nigdzie się nie wybieram. - był nieugięty.
- A ja ciebie o zdanie nie pytam, ale grzecznie wypraszam. - ciągle udawało mi się zachowywać grobową twarz. - Jeszcze tu jesteś? - zapytałam kpiąco.
- Nawet nic takiego nie powiedziałem, tym bardziej nie zrobiłem. - tłumaczył się, patrząc na mnie z wyrzutem. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, dlatego dałam sobie spokój.
- Mam cię. - zaśmiałam się, a w duchu tańczyłam taniec zwycięstwa.
- Wiedziałem. - odparł dumnie.
- Jasne. - skwitowałam.
- No tak, udawałem... - trzymał na swoim.
- Wmawiaj sobie. - zachichotałam, kierując się z powrotem do domu.
     Po powrocie, wróciłam do pakowania walizki, czego tak naprawdę nie chciałam robić... Nie miałam ochoty, nie chciało mi się. To głupie. Wyjazdy, zwłaszcza takie są głupie.
- O czym myślisz? - zagadnęłam, mierząc wzrokiem leżącego na moim łóżku chłopaka, wyraźnie dumającego nad czymś.
- Co? - czyli serio się zamyślił. Przewróciłam teatralnie oczami i powtórzyłam słowa.
- O czym myślisz? - ponowiłam pytanie.
- Zastanawiałaś się kiedyś, co by było, gdybyśmy byli razem? Teraz. Jako para. - zaskoczył mnie. Przez dłuższą chwilę nie wiedziałam co zrobić, co powiedzieć i czy w ogóle odpowiadać.
- Mario... - urwałam, próbując znaleźć w głowie odpowiedni dobór słów. Nie wychodziło mi to.
- Wiem, co powiesz. - wydał wrażenie zirytowanego. Nie dziwię się. Kurwa... To nie jest dobry moment na taką rozmowę. - Okej, rozumiem. Nie ma tematu.
- Nie... To ważne, ale jak ty to sobie wyobrażasz? - szokuję samą siebie, a Mario... tak dwa razy.
- Normalnie. Ty, ja. Razem... - wiele mi nie wytłumaczył. - W dupie mam to, że wyjeżdżasz... Chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham i nie wstydzę się tego mówić. Chcę żebyś przytulała się do mnie bez powodu. Chcę żebyś była moją dziewczyną. Wkurwiają mnie te podchody. Pierwszy pocałunek mamy za sobą, drugi, czwarty, szósty, ósmy też. Całowaliśmy się. Widziałem cię półnagą. Wiem o tobie wszystko. Wiem jaki masz rozmiar stanika, buta, ubrań... Prawie między nami do tego doszło. Dla ciebie to nic nie znaczyło? - zakończył to z tak czułym tonem głosu, że pragnęłam zamknąć go w ciemnej piwnicy, gdzie tylko ja mam dostęp. Mogłabym robić z nim co tylko chcę.. Nie no zwariowałam. Zaśmiałam się pod nosem, co nie uszło jego uwadze.
     W ostateczności nie odpowiedziałam żadnym słowem, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy, choć tak bardzo chciałam go ukryć. Cholera, choleraaa... Spuszczając głowę w dół, wcale sobie nie pomagam. Jedyne czego teraz zapragnęłam to zamienić się w tą starą Leę, która bez skrupułów mówi co myśli i robi wszystko spontanicznie. Spróbowałam i usiadłam obok na łóżku, opierając się o moje ukochane poduszki. Patrzył na mnie z pełnym zaciekawieniem, badając każdy nawet mój najmniejszy ruch. No i stało się wtuliłam się w piłkarza, prawie bez powodu... Właśnie prawie! Byłam w rozsypce, niedosłownie. Wolałam chwilowo przemilczeć sytuację, bo nie wiem co począć. Nagle z dnia na dzień nie potrafię wyrazić swojego uczucia.
- Lea.. może chcesz... - do pokoju wbiła z prędkością światła moja kopia, w negatywnym znaczeniu tego słowo. - Albo nic. Nie przeszkadzam. - cofnęła się.
- Chodź. - powiedziałam niechętnie, aczkolwiek bardzo przekonująco. Mario podniósł się z myślą, że mam zamiar od niego odskoczyć. Nie. Mi tak było bardzo wygodnie. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej i czekałam na jakąkolwiek wieść od 'siostry'. Chyba nigdy się nie przyzwyczaję.
- Chciałam spytać, czy wybierasz się z nami na mały trip po mieście... zajęta jesteś? - czy ona zabijała nas wzrokiem? Lub po prostu mnie? Przy wypowiadaniu ostatnich dwóch słów, jakby kpiła ze mnie?
- Nie, dzięki. Zostaję. Jak widać jest mi tu bardzo przyjemnie. - celowo wypowiedziałam to dużo głośniej od pozostałych wyrazów. Raczej zrozumiała i wyszła.
- Wiesz.. od zawsze traktowałem cię jak przyjaciółkę, choć ty od początku byłaś do mnie wrogo nastawiona. Nigdy nie rozumiałem dlaczego i nadal nie rozumiem. - podjął kolejny, choć bardzo podobny temat do rozmowy.
- Byłam małą zrzędą. - przyznałam. Przytakująco pokiwał głową, na co tylko wzruszyłam ramionami.
- No byłaś, byłaś. A teraz jesteś dużą kapryśną dziewczynką. - powiedział szczerze, całując mnie we włosy. Szczerość? Nauczył się tego ode mnie.
- Dzięki bardzo. - wywróciłam oczami.
     Naszła mnie nagła, niespodziewana chcica, zachciało mi się herbaty! I to koniecznie owocowej. Schodząc na dół, zauważyłam Marco i Lenę gotowych do wyjścia.
- Muszę się z tobą pożegnać, mała. - podszedł do mnie blondas, tuląc mocno do siebie. - Boże.. kto będzie mi godzinami marudził i kto będzie mnie tak bardzo wkurwiać, jak tylko ty potrafiłaś? - on jest nienormalny, ale to raczej wszyscy już wiedzą.
- Wrócę przecież.. i przestań mnie dusić chudzielcu. - zaśmiałam się.
- Oj siostra, nie zobaczymy się przez jakiś czas, muszę się nacieszyć, póki masz tak dobry humor!
- No właśnie, a ty wychodzisz i zostawiasz mnie... samą. - zrobiłam minę zbitego psa.
- Przepraszam maleńka, obiecaliśmy z Jess, że pokażemy Lenie miasto... a wcześniej nie wiedzieliśmy, że... - tłumaczył.
- Okej, rozumiem przecież.
- I nie samą, a z moim 'najlepsiejszym' przyjacielem na całym Bożym świecie. - odparł dumnie, nie kryjąc szerokiego, szczerego uśmiechu.
- A może on woli iść z wami? - choć nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, było chamskie.
- Wątpię, oj wątpię. - puścił mu oczko.
- Bawcie się dobrze. - powiedziałam sztucznie. - ale nie za dobrze. - mruknęłam pod nosem.
     Ciemność na dworze, jasność na przepełnionym przez ludzi lotnisku. Nawet nocą, sporo podróżujących. W tym ja. Całkiem sama w samolocie, znaczy wolałabym aby tak było, a znając życie trafi mi się jakiś pojebany człowiek, zajmujący miejsce tuż obok.
- Przyjaciółka mnie olała, braciszek w pewnym stopniu również, ale ty... nie. - rzekłam, stojąc twarzą w twarz z Goetze.
- Za to masz niezłe przyciąganie niespokrewnionych z tobą facetów. - powiedział, rozglądając się.
- Masz na myśli siebie?
- Też. - wykrzywił usta, tworząc delikatny i jedyny w swoim rodzaju uśmiech.
- Trzymaj się, Mario. - rzekłam, cmokając go pospiesznie w policzek, aby jeszcze szybciej uciec do odprawy.
     Do zobaczenia Dortmund... Witaj Berlinie.



____
        Przed chwilą zdałam sobie sprawę, że ten rozdział mogłam dodać w sobotę! A szczerze myślałam, że muszę dopisać jeszcze dużo. Wyszło co do czego, iż to zaledwie kilka linijek. Wybaczcie za opóźnienie. Liczę na opinie. Wiecie, że jest Was, PIĘDZIESIĘCIU DZIEWIĘCIU!? A komentarzy 3 razy mniej. No nic, rozumiem, że nie wszystkim się podoba to co robię. Hm, zepsułam się w pisaniu? Tak szczerze poproszę!

~ Julie. 

niedziela, 29 czerwca 2014

2.


     Słysząc dźwięk mojego dzwoniącego telefonu, pofatygowałam się do salonu, skąd dobiegała muzyka. Oczywiście nigdzie go nie było, a telefon jak dzwonił, tak nie przestawał. Szukałam wszędzie, nawet pod kanapą i dywanem! Tak, na pewno będzie pod dywanem. Mądre. Za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie go wczoraj zostawiłam, zważywszy na to, że ciągle jestem w domu Mario, a sam właściciel posiadłości nie ruszył swoich czterech liter z łóżka... Aż do teraz. To będzie jeden z tych gorszych dni.
- Gdzie jest mój telefon, do cholery? - spytałam w miarę grzecznie, aby za moment wybuchnąć. - Kurwa, kto to się tak dobija. - nie zwracałam uwagi, że zostawiam po sobie bajzel, telefon ważniejszy.
- Mistrz! Normalnie mistrz. - zaczął bić mi brawo. - Spostrzegawczość pierwsza klasa, kocie. - wskazał na stolik, gdzie leżała moja zguba, już ucichła.
- Jak? Szukałam wszędzie. - patrzyłam się na niego, jak na idiotę. 
- Wszędzie, ale nie tu. - zaśmiał się. Złapałam za komórkę, spojrzałam w ekran. Dziewięć połączeń nieodebranych od mamy. W błyskawicznym tempie do niej oddzwoniłam. 
- No co jest mamuś? - spytałam niewinnie, gdy odebrała. 
- Lea, co masz pilnego do roboty, że telefonu odebrać nie możesz? - naskoczyła na mnie. Coś było na rzeczy. Podpadłam, ale jeszcze nie wiem co takiego zrobiłam.
- Nie mogłam znaleźć. - rzekłam krótko. 
- Na pewno, Lea? Na pewno? W domu coś cię nie widać. - Cholera, przyjechała do nas... Teraz wybór, skłamać, czy powiedzieć całą prawdę... ale i tak będą podejrzenia, że ja i on. Ugh!
- Jestem u... - przerwałam na chwilę, szybko się zastanawiając. - U Je... Mario. - ze świstem wypuściłam zbędne powietrze. Zapewne i tak Marco się wygadał, jakbym go nie znała.
- No proszę, proszę. Nie mam nic przeciwko, abyś umawiała się z Mario, ale olałaś przy tym pewną sprawę. - Szkoła. Na sto procent chodzi o tą jebaną uczelnię. Nie mam ochoty tam dłużej uczęszczać. Poza tym nie umawiam się z nim. Boże, nienawidzę tej gadki. 
- Skąd wiesz? - spytałam.
- Nieważne. Jako jedyna z grupy nie zaliczyłaś testu. Masz się tam zjawić jeszcze dzisiaj, dyrektor ma z tobą do pogadania. - mówiła stanowczo.
- Nawet do niego nie przystąpiłam. - mruknęłam.
- Ładnie. Nie ma się czym chwalić. Zawsze chciałaś być słynnym fotografem, mieć ten zawód. To twoja ostatnia szansa, Lea. Nie zmarnuj jej. - Boże czuje się jak w jakimś filmie. Jeszcze te słowa, normalnie jakby rolę odgrywała.
- Ale... - rozłączyła się! - Niech to szlag. - klasnęłam w dłonie z udawanym entuzjazmem i już mnie nie było. Pobiegłam na piętro przyodziać wczorajsze ubrania i na odwal ułożyć włosy. Na szczęście długo mi to nie zajęło i z powrotem zbiegałam na dół, gotowa do wyjścia.
- Co jest? Pali się? - zaśmiał się, a mi nie było do śmiechu. W sumie.. to pali się, ale zaraz zgaśnie światełko mojej szansy. Uch, czy on zawsze musi mieć tak zajebisty humor, kiedy ja jestem w sytuacji zagrożenia życia, a raczej zaprzepaszczenia planów na przyszłość.
- Puść mnie. - warknęłam, gdy ten objął mnie w tali i przycisnął do siebie swoimi wielkimi, silnymi łapami. - Kurwa, nie słyszałeś? Nie mam czasu na głupoty. - dodałam patrząc mu złowrogo w oczy. - Odwieź mnie. - westchnęłam bezradnie.
- Najpierw powiedz o co chodzi. - dał warunek, czym jeszcze bardziej przedłużał.
- Mario, potem. Naprawdę nie mam czasu. - rozluźnił uścisk, dzięki czemu mogłam się uwolnić. Pociągnęłam go za rękę, a on w biegu złapał za kluczyki.
- Muszę zamknąć dom. - oznajmił, zatrzymując się.
- Siadaj, nie okradną cię. - odparłam. Ten oczywiście posłuchał się moich słów i po chwili już siedzieliśmy w samochodzie. - Możesz szybciej? - ponagliłam.
- Nie wiem co się dzieję, ale martwię się o ciebie, Lea. - powiedział, łapiąc mnie zwinnie za rękę, gdy chciałam wysiąść. Wykrzywiłam swoje usta w uśmiechu, co od razu odwzajemnił.
- Pogadamy potem. - odjechał.
     W domu nie wdawałam się w pogawędkę z kochanym braciszkiem, choć ciągle coś do mnie gadał, to nie zwracałam na niego większej uwagi. Już w wolniejszym tempie odświeżyłam się i ogólnie ogarnęłam, zjadłam wreszcie śniadania i spoglądając przelotnie na zegar, stwierdziłam, iż jeszcze chwilę mogę poczekać. Szczerze? Bałam się trochę. Nie wiem co będę musiała zrobić, może jakieś dodatkowe prace.. Oby nie! Nienawidzę pracować nad głupotami w domu, nigdy bym się za to nie zabrała. Byłoby ciągle: Zaraz, zaraz i tak w kółko. Nie tracąc więcej czasu pieszo w spokojnym tempie pokonałam drogę na uczelnię.
     Czułam się jak zbuntowany dzieciak, który przeskrobawszy coś siedzi pod gabinetem dyrektora na swoją kolej, w podobnej sytuacji jestem ja. Tyle, że bardziej skomplikowanej. Chyba. Bynajmniej mam nadzieję, że zaliczę tą szkołę i będę mogła wreszcie od niej odpocząć. Tak mało tu bywałam, a tak wiele się działo. Zaczynając od poznania Chris'a mega przystojniaka, kończąc na uciekaniu przed Chris'em damskim bokserem. Nie mam czego wspominać. W szybkim czasie zrobiło się tłoczno na pustym korytarzu. Moja grupa właśnie może iść do domu, a ja znowu nie byłam na zajęciach. Nowość? Nie. Musiałam większości odpowiadać "Cześć, a nic.." na pytanie "Hej, co odwaliłaś?". Na szczęście dłużej już nie musiałam czekać, koleś w końcu zwolnił mi gabinet, gdzie urzędował sam pan Smith.
- Dzień dobry. - odezwałam się. Ten odwrócił się i zdziwiony, że tak szybko się zjawiłam, odpowiedział równie miło.
- Dobrze, że jesteś Lea. - gestem, nakazał mi się rozsiąść w fotelu po drugim stronie jego wielkiego biurka. - Pozwól, że przejdziemy do sedna sprawy. - na to liczyłam. W między czasie sekretarka przyniosła nam świeżo zaparzoną herbatę.
- Oczywiście. - uśmiechnęłam się delikatnie, nie chcąc sprawić wrażenia, roztrzepanej blondynki, choć tu jestem za taką brana. Fajnie, nie?
- Nie będziemy cię tu trzymać rok dłużej, bo to nie ma sensu. - przyznałam mu rację, przytakując. - Są dwa wyjścia z tej sytuacji, to zależy od ciebie. - zawahał się przez chwilę. - Także.. albo zapomnisz, że kiedykolwiek uczęszczałaś do tej uczelni, albo przyjmiesz praktyki u jednego z najlepszych niemieckich fotografów. Wszyscy w tej szkole znamy twoje możliwości, wiesz dosłownie wszystko o fotografii, jak już jesteś na zajęciach to ciągle się udzielasz, zasługujesz na tę szanse.
- A gdzie będą te praktyki? - zapytałam, upijając łyk gorącej cieczy. W Dortmundzie są świetni fotografowie.
- W Berlinie. - wyplułam całą zawartość swojej buzi na swoją bluzkę. - Cholera. - mruknął. Ups... na jego koszulę także.
- Przepraszam, nie spodziewałam się.... - tłumaczyłam. Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Nie musisz podejmować teraz tej decyzji, bo to nie jest proste. - uśmiechnął się życzliwie. - Jeżeli zdecydujesz się pojechać to samolot czeka na ciebie jeszcze dziś w nocy. - rzekł, przekazując mi bilet lotniczy.
- Dobrze dziękuję. Zastanowię się. - powiedziałam z lekkim wahaniem. Już teraz myślę co zrobić. Na początek zadzwonię po radę do mamy, bo jak nie ona mi pomoże, to kto? - Do widzenia. - wyszłam.
Zachciało się wielkiej kariery fotografa. Przyjemna praca, ale zdobyć doświadczenie nie jest tak łatwo, chyba że jesteś mną i praktyki podkładają ci pod sam noc. Jedna, jedyna szansa. Co robić? Wybrałam numer do mamy.
- Halo? Lea, i co? Poszłaś tam? - Mama jak zwykle nie da mi dojść do słowa, zdążyłam się przyzwyczaić. - Odezwij się w końcu! - nawijała niczym zawodowa plotkara (a nią nie jest).
- Stop! Dasz mi coś powiedzieć!? - krzyknęłam, nie zwracając uwagi na większość przechodniów wpatrujących się we mnie, jakby człowieka nie widzieli. A sami nim są. Dobre, nie?
- Przecież ciągle czekam, aż coś powiesz. - odparła.
- No chyba nie... - bezsensowna rozmowa z mamą potem nabrała sensu, jak owe zdanie. Czyli w ogóle nie miała sensu. Pogadałyśmy jeszcze chwilę, opowiedziałam jej wszystko pomijając fakt, że już zadecydowałam. Widząc gromadzące się ciemne chmury na niebie, przyśpieszyłam kroku. Normalnie jakby to było zaplanowane. Spadające krople deszczu były w tym momencie bardzo nastrojowe. Tak, pierdol dalej głupoty, a na pewno dojdziesz do domu sucha. Ktoś coś mówił? Czy wasza podświadomość też często działa wam na nerwy? Moja tak. Dzisiejszy dzień zapowiadał się naprawdę beznadziejnie.
     Wchodząc do domu, przepełnionego przyjemnym ciepłem, spotkałam się z wielkim wybuchem... śmiechu, oczywiście Marco.
- Gdybym powiedziała, że wyjeżdżam też byś się tak cieszył? - spytałam, wchodząc do salonu. Byłam przemoczona do suchej nitki, ale to nie znaczy, że chciałam być tak "miło" powitana.
- A wyjeżdżasz? - rzekł zdezorientowany, niczego się nie domyślając, natomiast ja pobiegłam szybko się przebrać.
- Lea... - usłyszałam głos przyjaciółki zza drzwi. Z tego wszystkiego, nawet nie zauważyłam obecności Jess. - Co się dzieje? - dodała, widząc moją grobową, nic nie wyrażającą twarz.
- Proszę, spędźmy resztę dnia razem... - powiedziałam błagalnym głosem. - Ostatnio w ogóle nie rozmawiamy. Pomyślałaś, że od czasu do czasu potrzebuję swojej przyjaciółki?
- Wiem, przepraszam. - spuściła głowę w dół - Dzisiaj naprawdę nie mogę. Mam pracę, zaraz uciekam. - praca? Od kiedy ona pracuje i dlaczego jak zwykle nic nie wiem?
- Okej, więc żegnaj. - mruknęłam. - Wiesz.. ja znalazłabym czas dla przyjaciółki, której nie zobaczę przez dłuższy czas. - zawiodła mnie. Spotyka się tylko z Marco, do mnie nawet nie zajrzy, a jestem w tym samym domu. - A może zaprzyjaźniłaś się teraz z Leną? - to było trochę chamskie, ale w tej chwili nie obchodziło mnie to. - Idź sobie. Praca czeka. - prychnęłam. Wyszła, ja zaraz za nią.
- Jess, idziesz już? - zapytał.
- Tak, Jessica właśnie sobie idzie. - odpowiedziałam za nią. - Marco, nie fatyguj się. - dodałam, gdy chciał ją odprowadzić. - Ona ma pracę, jest ważniejsza od wszystkiego innego. - nie posłuchał się mnie i wybiegł za nią. Zakochany palant. Teraz już chyba wszyscy mają mnie gdzieś. Spoko... z wzajemnością.
     Po dłuższej chwili blondyn wrócił do swojej najukochańszej siostry... Ta. Stojąc przede mną, patrzył wzrokiem zmartwionego brata. Moim zdaniem była to tylko iluzja. Wymierzyłam mu policzek, wyładowując swoją złość. Nie zareagował.
- Co ty wyprawiasz...? - rzekł łagodnie, stając naprzeciw mojej osoby, chwytając za ramiona.
- Może to było zaplanowane... - zaczęłam. - Pewnie specjalnie Lena pojawiła się w tym domu, zajmując moje miejsce... - myślałam głośno. - Tak w ogóle to gdzie ona jest?
- U rodziców i nie pieprz głupot, dobrze? - przyciągnął mnie do siebie, przytulając. - Naprawdę nie wiem o co chodzi. Rano wróciłaś i zaraz cię nie było. Chcę wiedzieć co się dzieje, jesteś moją młodszą siostrzyczką. Martwię się.
- Prawie zostałam wywalona ze szkoły, ale zamiast do niej chodzić i zaliczać wszystko od początku.. - urwałam. - Dostałam propozycję praktyk, dobrych praktyk. To jedyna okazja, żeby stać się kimś w życiu.
- To świetnie! Od kiedy zaczynasz? - totalny idiota, ale czasem 'najlepsiejszy' brat na całym świecie. - Czekaj.. to jest ten powód złości i użalania się nad sobą? - patrzył na mnie jak na wariatkę.
- Nie dasz mi dopowiedzieć? Okej, to się nie dowiesz. - wyminąwszy go, poszłam do swojego pokoju, spakować walizkę, najlepiej dwie. Blondyn krzyczał za mną coś, chyba 'Przepraszam'... ale mało mnie to interesowało. Otworzyłam szafę jak i walizki i nie spiesząc się wrzucałam do nich ubrania. Dosłownie wrzucałam, przy okazji odnajdując 'zaginione' części garderoby.
- To nie praktyki w Dortmundzie. Wyjeżdżam. - powiedziałam, słysząc otwierane drzwi.
- Lea... - urwał. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam, że on wcale nie przyszedł tu sam.
Podbiegłam do Mario i wskoczywszy mu w ramiona, oplotłam nogi wokół jego bioder.
- Rozumiem. Zostawię was... samych. - Marco ulotnił się z pokoju, a jego najlepszy przyjaciel właśnie tulił mnie mocno do siebie. Ciągle boję się do tego przyznać, ale... zakochałam się.



___

      Boże, co ja zrobiłam z tym blogiem :D Był założony dla śmiechu, a wyszło jak zawsze... czyli nie wyszło XD Rozdział moim zdaniem dziwny, nie podoba mi się mój styl pisania... Jakby było to pisane przez kogoś innego, wyszłoby o niebo lepiej. Ale cóż.. to mój blog, staram się. Ostatnie zdania przemilczę, miało go nie być... szczegół. Teraz będzie mniej Lei (chyba)... xd Mam nadzieję, że Wam się podoba i dacie znać w komentarzu co i jak. Ja bardzo kocham szczere komentarze, nawet gdy macie co do tego jakieś uwagi. Długie opinie motywują potrójnie! :D
Są wakacje, postaram się dodawać częściej.. nie obiecuję! Bo mam za dużo blogów!

Pozdrawiam <3

wtorek, 27 maja 2014

1.

- Debile! Przecież tu nikogo nie ma. - wyjrzała, ale zaraz cofnęła te słowa. - O ja pieprze. - mruknęła.

~~

     Naprawdę była tam jakaś dziewczyna, mniej więcej mojego wzrostu, jedynie włosy miała dłuższe i inaczej ułożone. Szczerze? To podobieństwo było przerażające.
- Cześć, Lea. - odezwała się, dopalając papierosa. Boże, nie wzięłabym tego świństwa do ust, nigdy w życiu. Nie miałam pojęcia jak się do niej zwracać, przecież ja jej w ogóle nie znam, a w jej przypadku, wręcz przeciwnie. Wie kim jestem, wie kim jest Marco, wie gdzie mieszkamy? A może jeszcze dowiedziała się skądś, o której zazwyczaj chodzę spać? Nonsens. Jedynie czego chciałam to wyjaśnień, które tylko ona, mogła mi zagwarantować.
- Wejdź. - mruknęłam, niechętnie otwierając szerzej drzwi. Zaprosiłam ją do salonu, gdzie nie było już nikogo, siedzieli w kuchni. Usiadłam naprzeciwko niej i czekałam na jakiekolwiek słowa objaśniające mi całą sytuację, a nie powiem, bo czułam się dziwnie i niekomfortowo we własnym domu.
- Może zacznijmy od tego, że nazywam się Lena. - nawet imię ma podobne. Co jeszcze mnie dziś zaskoczy? - Hm, nie wiem jak to powiedzieć. - zaśmiała się. Znam ją od, dosłownie, chwili, ale wygląda na normalną, fajną dziewczynę. Pozory, pozory i jeszcze raz pozory.
- Najlepiej prosto z mostu. - hm.. jednak nie miałem do niej przekonania, może jakby miała ciemne włosy? Wtedy różniłaby się bardziej i nie odstraszałaby już mnie i moich przyjaciół.
- Przyniosłem wam herbatę, dziewczyny. - Marco wkroczył w najmniej odpowiedniej chwili. Właśnie miałam się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, a on z herbatą wyskakuje. - Już mnie nie ma. - oznajmił, gdy zabijałam go wzrokiem.
- Niezły. - powiedziała cicho, patrząc jak odchodzi.
- I zajęty. - Boże, ona go pożerała wzrokiem. - Ugh, mów. - zarządziłam.
- Przysłała mnie tu Manuela, twoja i... moja mama. - dziewczyna widząc moją minę, kontynuowała. - Od urodzenia mieszkałam z tatą i babcią, których ty nie miałaś przyjemności poznać. - przyjemności? Za żadne skarby świata nie chciałabym widzieć człowieka, który zostawił mnie i mamę, hm, a ją ot tak przygarnął? Nie rozumiem. Zawsze myślałam, że on uciekł od obowiązku, uciekł ode mnie. Przecież taka straszna nie jestem, ale... no właśnie, jest 'ale'. Ja mogłam teraz mieć inne życie, byłabym gdzieś w Polsce z nim... Nie, nie, nie! Nie wyobrażam sobie tego. - Lea? - zapytała, gdy odpłynęłam w myślach.
- Poczekaj, okej? Pójdę się ogarnąć. - upiłam łyk herbaty i uciekłam do swojego pokoju. Nie, to nie była wymówka. Po prostu źle się czułam we wczorajszych ciuchach, musiałam się odświeżyć. Może w nieodpowiednim momencie, ale panna Lena, zapewne poczeka. Dużo myślałam. Ona moją siostrą? Mam dwie wspaniałe siostry, wydaję mi się, że mamy komplet. Nie spieszyło mi się do niej wracać, ale... cholernie ciekawiła mnie dalsza część 'opowieści'. To dzieje się naprawdę. Co byście zrobili na moim miejscu, gdyby za drzwiami stał wasz klon, który naprawdę istnieje w rzeczywistym świecie? Ja.. czuję się jakbym grała rolę w filmie lub byłabym główną postacią w dobrej książce. No to się porobiło. Po nałożeniu na siebie wygodnych szarych dresów i zielonego ciepłego sweterka, wróciłam na dół, gdzie Mario towarzyszył Lenie. W ogóle nie przeszkadzało mu to, że się do niego przymila, puszcza oczka i przesłodko się uśmiecha. Kurwa. Ma to po mnie. Usiadłam przy piłkarzu, a moja dłoń powędrowała na jego udo, gdzie spoczęła na dobre. Chłopak pojął o co mi chodzi i objął mnie ramieniem, cały czas uśmiechając się, tak ja uwielbiam. Wyczułam od niego perfumy Marco. Musiał się wypsikać, wiedząc, że w salonie siedzi ładna dziewczyna -,-Nie, ja nie jestem zazdrosna. Po prostu pragnę pokazać 'koleżance' kto tu rządzi.
- Na czym skończyłyśmy? - zapytałam.
- Mam mówić przy Mario? - to oni już po imieniu? No, ładnie...
- A dlaczego nie? - zapytałam, posyłając jej sztuczny, ale jakże aktorski uśmiech.
- Okej. - uśmiechnęła się szeroko, ale chyba nie do mnie. Pff, na pewno do Mario. Tyle lat i sobie chłopaka nie znalazła jeszcze? Dobra, ja nie jestem w tej kwestii lepsza, po prostu nie chcę nikogo jak na razie. A ona? Ona najwyraźniej szykuje podryw na Marco i Mario. - Byłam u twojej, znaczy naszej mamy. Powiedziała mi wszystko, dlaczego się rozstali z tatą i dlaczego nas rozdzielili. - nawet ja tego nie wiem. Mama zawsze powtarzała, że nie byli sobie pisani, ale to niczego nie wyjaśniało.
- Czekaj, czekaj... Ile ty masz lat? Jesteś starsza, tak? - byłam strasznie ciekawa. Musi być starsza, bo przecież ja nigdy jej nie widziałam.
- Dwadzieścia jeden, Lea. Wczoraj miałyśmy urodziny. - powiedziała. O kurwa. Mam bliźniaczkę. Z kuchni usłyszałam donośny głos Marco "Co!? To są dwie?". - I starsza jesteś ty. O kilka minut. - zaśmiała się. Mówiła to z taką lekkością. Ja nie potrafiłabym tak. Na jej miejscu, wolałabym nie bawić się w szukanie rodziny. Mi jest dobrze tak jak jest. Nie chcę, aby coś w rodzinie się zmieniło.
- Nadal nie rozumiem... - rzekłam. - Na siłę próbujesz znaleźć sobie nową rodzinkę? - wiem, to było wredne. - Nie chcę zamieszania. - przyznałam. - Dlaczego pojawiasz się tak nagle i mieszasz nam w głowach? - może i byłam niemiła, ale inaczej nie potrafiłam tego powiedzieć, musiałam się unieść.
- Ugh... oni nie żyją! - prawie że krzyknęła, a mnie zatkało.
- Dziewczyny wy sobie wszystko wytłumaczcie, ja nie będę przeszkadzał. Pożegnam się jeszcze z resztą i spadam. Będę potem. - powiedział, przelotnie całując mnie w policzek. - Pa, Lena. - uśmiechnął się. Zostałyśmy same + podsłuch z kuchni, tzn. Marco.
- Sorry. - powiedziałam ze współczuciem. Głupio się czułam, że tak na nią naskoczyłam.
- Przecież nie wiedziałaś. - mruknęła niemal niesłyszalnie.
     Podsumowując. Dzisiejszego dnia nie było mi dane odespać ostatnią noc. Nagle dowiaduje się nierealnych rzeczy i bądź co bądź - muszę w to wierzyć. Mam siostrę, do tego bliźniaczkę. Dziwne. Przez całe życie żyłam w kłamstwie. Nie miałam nikomu tego za złe, w jakimś stopniu rozumiałam mamę i jestem jej wdzięczna, że ja Lea zostałam z nią. Nie Lena. Boże. Lena i Lea... jak to brzmi. A raczej jak to nie brzmi. Po zatelefonowaniu do mamy, zostałam powiadomiona, iż Lena zostaje u nas na najbliższe dni, dopóki sobie czegoś nie znajdzie. Podobno Marco wyraził zgodę, a ja nie miałam zdania. Cudownie, nie? Sama nie wiem co mam o niej myśleć. Z jednej strony wydaje się być fajną dziewczyną, z drugiej... hm. Można tłumaczyć to śmiercią bliskich jej osób. Nie wiem...
- Zabieram jednego klona! - usłyszałam krzyk z dołu, oczywiście głos należał do Mario. Debil, kilku godzin nie może wytrzymać samotnie. Standardowo w ostatnim czasie, przybywał do mnie. W sumie... dobrze mieć kogoś takiego. Będąc na górze, skorzystałam z okazji i poprawiłam się jako tako, oglądając się w lustrze. Wyglądałam normalnie. Ubrana w ulubione szare zwężane dresy i zwykły t-shirt, bez makijażu. Nie mam się dla kogo stroić, a nawet jeśli... to ta osoba musiałaby mnie akceptować taką, jaką jestem. Zbiegając po schodach na dół, w oczy rzuciła mi się najpierw ręka chłopaka, obejmująca moją nową siostrę.
- Ekhem! - chrząknęłam. Jak poparzony oderwał się od niej. Ups, chyba się pomylił. Parsknęłam śmiechem, za to Lenie nie było tak wesoło. Była wyraźnie zawiedziona.
- Tego klona biorę. - pociągnął mnie za rękę. - Jedziemy mała. - oznajmił.
- Ja jestem oryginał. - szepnęłam mu na ucho, chichocząc. - Lena czuj się jak u siebie. - kilka miłych słów ode mnie. Niech się nie przyzwyczaja. Kiwnęła głową i udała się do kuchni, gdzie Marco coś tam robił. Zapewne pokazywał ludziom jak nie gotować. Norma, ale to nieistotne. - Gdzie jedziemy? - spytałam tak trochę od niechcenia, bo przyznam, nadal byłam zmęczona po wczorajszych urodzinach. Logiczne, że po takich imprezach potrzebuję dwa razy więcej snu. Nie dwa razy mniej!
- Do mnie. Nudzi mi się. - szczerzył się niemiłosiernie, co jak zwykle mnie wkurzało. Ale kto by się na niego długo gniewał? Co ja pieprzę? Nieprawda! On jest nieznośny - tyle w temacie.
- Fajnie, że zapytałeś mnie o zdanie. - warknęłam. Jak zwykle nie potrafię powiedzieć normalnie, grzecznie i milutko. Tego już we mnie nikt nie zmieni.
- Chyba w ciąży jesteś. - skwitował, za co skarciłam go wzrokiem. On i jego tanie, beznadziejne teksty. Zdążyłam się przyzwyczaić, ale i tak mnie wkurwia. Nie zważałam na to, że kieruje i próbuje nas dowieść bezpiecznie (jasne) na miejsce, po prostu.. dostał ode mnie w bok. Jednak.. postanowiłam ciągnąć ten bezsensowny temat.
- Z tobą, nie pamiętasz? - próbowałam być poważna, co - o dziwo - mi wyszło.
- Masz humorki... - moja mina "Lepiej się zamknij" mówiła sama za siebie. Raczej zrozumiał.
     Siedząc w salonie piłkarza, zastanawiałam się co dalej będzie. Moje życie nie było zbytnio kolorowe. Znowu ktoś wparował w nie z brudnymi buciorami. Tym razem ona. Chcę się w końcu ustatkować. Mam dwadzieścia jeden lat! To już dużo. Jestem dorosła, jestem za siebie odpowiedzialna, ranię innych i oni ranią mnie. Chyba los nie chce, abym była w pełni szczęśliwa. Mój stan znacznie się poprawił na widok Mario, niosącego - moje ulubione - czerwone wino. Z szerokim uśmiechem na twarzy, usiadł obok, podając mi lampkę. Sam nie pił, i dobrze. Miał mnie odwieźć. Nie miałam ochoty po nocach łazić po Dortmundzie, na dodatek w taką pogodę. Wprawdzie nie ma już śniegu, ale jest cholernie zimno (!) Nienawidzę tej pory roku; ślisko, biało i mroźnie. To nie moje klimaty. Pocieszeniem jest to, że niedługo ta katorga się skończy.
- Skarbeńku, nie zamulaj. - zaśmiał się, rozluźniając atmosferę. Pozytywnie pierdolnięty człowiek? Tylko Mario. Właśnie takich ludzi lubię, co mimo wszystko potrafią się śmiać, żartować i ...wkurzać. Czasem te 'wkurzanie' nie jest zbyt miłe i śmieszne, ale prawdziwym przyjaciołom potrafię to wybaczyć.
- Sam zamulasz. - mruknęłam, upijając łyk krwistoczerwonej cieczy. Właściwie to nie wiem kim jest dla mnie Goetze. W jakimś stopniu przyjacielem, lecz nie do końca. Między nami jest bardzo dziwna więź.
- A, zapomniałbym! - zerwał się z miejsca. - Uno momento. - poszedł i nie miał zamiaru wracać. Chciałam iść, sprawdzić co on odpieprza, gdy po piętnastu minutach zaszczycił mnie swoją obecnością.
- Kiedy zdążyłeś wszystko przygotować? - piłkarz postawił na stole dwa talerze zapełnione przepysznym spaghetti. Miałam nadzieję, że się nie otruję. Jednakże pierwszy kęs rozwiał wszelkie wątpliwości.
- Zanim cię porwałem. - zaśmiał się, konsumując posiłek. Nadal nie tknął napoju alkoholowego, za to ciągle nalewając go mnie. Niedługo potem, stwierdziłam, że na mnie już czas.
- Ej, taxi driver! Jedziemy. - zareagowałam, gdy ten położył się wygodnie na sofie, oglądając jakiś film sensacyjny. Naprawdę? On zawsze musi oglądać wszystko co głupie i bezsensu?
- Zostań. - wymruczał. Stawiam, że najchętniej to poszedłby spać, ale nie! Ze mną nie ma spania... - jakkolwiek to zabrzmiało... - Mnie się odwozi. Oczywiste jest to, iż nie miałam zamiaru mu odpuszczać. O nie! Obiecał, to niech teraz ruszy swój szanowny tyłek, wsiada w samochód, zawozi mnie i wraca do domu. Nie sądzę, aby to było szczególnie skomplikowane. W końcu nie pił bez powodu.
- Jedziemy. - posłałam mu pełne wrogości spojrzenie. Musi wiedzieć, że my kobiety rządzimy nimi, nie na odwrót. Chłopak podniósł się z pozycji leżącej, dając mi do zrozumienia, że nareszcie uległ.
- Nie mogę jeździć, piłem. - powiedział, a ja zdezorientowana patrzyłam na niego, jak na osobę chorą psychicznie. Nie ma co ukrywać, jest totalnym debilem! Nic, ani nikt tego nie zmieni. Cecha wrodzona.
- Nawet sobie ze mnie nie żartuj. Nie piłeś. - trzymałam na swoim. Wtedy on złapał za moją lampkę z winem i wchłonął całą jej zawartość, nie zostawiając żadnej kropelki.
- Teraz musisz już zostać. - skwitował, dolewając sobie. Przewróciłam teatralnie oczami i nie wytrzymałam - zaśmiałam się, opadając bezradnie na cholernie wygodny mebel, jakim była oczywiście skórzana kanapa.
- Nienawidzę cię, wiesz? - rzekłam, uderzając go mocno poduszką, co jedynie wywołało napad śmiechu. Miało boleć! Tak, Lea myśl dalej, a zajdziesz daleko. W tej chwili żałowałam, że milusia poduszka nie robi szkód na ciele. Gdybym miała taką z ostrymi kolcami. Wtedy nie dyskutowałby w żadnej sprawie.
- Dziś dzień przeciwieństw. - mruknął. - Ty nienawidzisz mnie, ja nienawidzę ciebie. Za to jutro będziemy się kochać. - pojechał po bandzie. - W dosłownym tego słowa znaczeniu. - dodał, unosząc brwi ku górze.
- Weź ty lepiej nic już nie mów. - odparłam, przerażona wręcz, jego zboczonym tokiem myślenia. Boże, przecież on się nigdy nie zmieni! Od gimnazjum jest taki sam, może trochę lepszy, lecz minimalnie.
- Gdzie dzisiaj śpimy? - próbował wyjść bardzo poważnie, a wyszło jak zawsze. Mimo takich 'żartów' z jego strony, serio nie da się go nie lubić. Z pozoru wygląda na poukładanego i poważnego mężczyznę, a w rzeczywistości jest gorszy niż dziecko. - To co? Ja na górze, ty na dole? - dopowiedział.
- Kusząca propozycja. - zaśmiałam się i skierowałam po schodach na piętro. - Niestety nie skorzystam. powiedziałam i zamknęłam się w pokoju piłkarza, widząc, że idzie zaraz za mną. Pogrzebałam mu trochę w szafie, znajdując wielkości chyba XXXXXXL spodenki, koszulkę, do tego ciepłą bluzę.
- Ej, co robisz? Otwórz! - gadał coś tam pod drzwiami, na co nie zwracałam szczególnej uwagi. Chciałam się tylko przebrać. Dopiero potem przekręciłam z powrotem klucz, umożliwiając mu wejście. - Już gotowa?
- Skończ już, okej? - usiadłam po turecku na łóżku. Dobry humor - jak to mówią - poszedł się jebać.
- Wiesz... chciałbym pogadać. - zaczął normalną rozmowę, przybierając poważny wyraz twarzy. - Dostanę kiedyś od ciebie szanse? - nie wiesz jak zacząć? Najlepiej prosto z mostu. Jedynie w tej kwestii, można brać z niego przykład.
- A nie dostałeś? Szansa była i jest. Liczą się chęci, jak bardzo tego chcesz. Musisz się postarać. Nie jestem łatwa. - odrzekłam. - To nie jest tak, że wyznasz co czujesz, a ja już lecę ci w ramiona. Nie. - mówiłam niemalże szeptem. Nie potrafiłam inaczej. Nie potrafię mówić o uczuciach. Nie potrafię mówić o tym głośno. - przysunął się na nieznaczną odległość. Stykaliśmy się ciałami. Biło od niego niesamowite ciepło.
- Staram się. - przejechał dłonią po moim bladym policzku. Zadrżałam. Co tak naprawdę jest między nami?




___
      Po długich męczarniach, nareszcie powstał rozdział! Miał być dłuższy, lecz stwierdziłam, że tak jest dobrze. Nie mam pojęcia czy komuś się to spodoba, nie mam pojęcia, czy to czytacie. Mam wrażenie, że niektórzy po epilogu przestali to czytać. No tak.. nie miało być 2 części. Rozumiem :) Mój błąd. Pokażcie mi czy jesteście, bo frekwencja spadła i to przerażająco dużo! ;( Kontynuuje tego bloga dla Was! Dzięki Wam, ponieważ widziałam komentarze (23! <3) pod epilogiem. Tak się rozczuliłam, że prolog w pięć minut napisałam. Także wiecie co robić :)

Zapraszam też na nowe rozdziały:
http://the-story-is-complicated.blogspot.com/
http://2szansa.blogspot.com/
http://come-and-make-me-feel-alive.blogspot.com/

Natomiast u Was komentowanie nadrabiam jutro! Od razu, gdy wrócę z szkoły :)

Trzymajcie się! :*
`Juliana.

ASK: http://ask.fm/JulianaKot