poniedziałek, 27 stycznia 2014

23.



...

Tak. On miał zamiar mnie karmić.
- Aaaaam. - próbował wcisnąć mi to do ust, co w rezultacie obstało się na mojej sukience i jego koszuli.
- Mądre. - skwitowałam i odepchnęłam go.
- Jak dzieci. - zaśmiali się wszyscy, oprócz nas.
- To on. - wskazałam na niego palcem i wstałam od stołu. - Pójdę się przebrać. - oznajmiłam.
Poszłam na górę, bo doskonale wiedziałam, że w moim pokoju znajdują się jakieś sukienki, w których kiedyś nienawidziłam chodzić, nie ze względu jak wyglądały, bo teraz myślę, że są ładne, ale kilka lat temu nikt, a nikt nie przekonałby mnie do założenia sukienki, czy spódniczki. Wyciągnęłam jedną z nich, przyodziałam i z powrotem wróciłam do stołu. Zauważyłam, że Mario także zmienił koszulę... Siedziałam po cichu przy stole, przysłuchując się rozmowom dorosłych.
- Dzieciaczki możecie iść na prezenty. - zaśmiała się, mama.
Posłusznie ruszyliśmy do salonu, nie śpieszyło mi się za bardzo, Marco widocznie też, iż szedł jeszcze wolniej z iPhone'm w ręku.
- Nie powiedziałeś jej, że jedzie z nami? - zapytałam się go.
- Nie. - odpowiedział.
- To dobrze. - rozsiadłam się na kanapie. Marco, Mario i Felix rozpakowywali już prezenty.
- Lea, chodź. - zawołali mnie.
Podeszłam do nich i wcisnęłam się pomiędzy tzw. bliźniaków.
- Zobacz to. - podsunęłam Götze'mu prezent ode mnie.
Kupiłam mu perfumy, ale takie, które mi się podobają i nie będę się przy nich dusić.
- Awww, pomyślałaś o mnie. - ucieszył się.
- Jeżeli jestem skazana na Twoje towarzystwo u nas w domu to musiałam coś zdziałać. - zaśmiałam się.
- Mhm.. - mruknął. - Teraz spadaj na kilka minut stąd! - wygonił mnie. - Muszę coś zrobić.
- Nie no, ok. Jak mnie wyganiasz to idę. - strzeliłam udawanego focha i poszłam do starszego towarzystwa. Nie odzywałam się nic, tylko brzydko podsłuchiwałam dyskusję rodziców. Aha. Czyli gadali o mnie i Mario... Pewnie nawet nie zauważyli mojej obecności w jadalni, ale szczegół. Nie zważali na nic, mówili, że jakbyśmy byli razem, to raz, dwa by nam ślub zorganizowali, no super.
- Lea, chodź już. - powiedział, dusząc się ze śmiechu, Felix.
- O Lea, od kiedy tu jesteś? - zdziwili się...
- Wystarczająco długo, aby dowiedzieć się, że szykujecie mi wesele. - skwitowałam złośliwie, i przeniosłam swoje cztery litery do salonu, gdzie Mario w czapce Mikołaja, leżał pod choinką i Reus'a wpatrującego się w swojego kumpla z zaciekawieniem.
- Haha, Lea idź otwórz prezent. - zaśmiali się.
- Mam go rozebrać? - zaczęłam się śmiać, a wszyscy zaraz za mną. - Innego nie widzę.
- Możesz, ale w innym miejscu i innych okolicznościach. - poruszał znacząco brwiami, mój prezent.
- Idiota... - podsumowałam.
- No podejdź, nie gryzę. - podniósł się do pozycji siedzącej. - I proszę. - podał mi kolorową, świąteczną torebkę, a w niej śliczna bransoletka, naszyjnik, kolczyki i pierścionek do zestawu. A wszystko to, ze złota.
Spojrzałam się na niego, nie wiedziałam co powiedzieć, zaskoczył mnie pozytywnie.
- A i jeszcze jeden prezent. - z powrotem położył się pod choinką. - Dostajesz Mario Goetze'go na wyłączność. - zaśmiał się i wskazał na policzek.
- Spadaj, ale Cię przytulę. - tak jak mówiłam, to uczyniłam.
- Widzisz, ja będę pachnieć, a ty błyszczeć, dobrana pa... - nie dokończył, bo sprzedałam mu kuksańca.
- Musisz zawsze utrudniać? - zapytał z żalem. 
- No co? - wstałam z miejsca i ruszyłam do drzwi. - Idę się przejść. - oznajmiłam rodzicom.
- Tak sama? Późno już. - odezwała się moja mama.
- Nie zginę. - odpowiedziałam. Ubrałam się i wyszłam...



[Mario]
Przyznaję, że źle się zachowałem, ale powiedziałem co leżało mi na sercu. To jest prawda, ja ją kocham, ale nie jestem pewny co do jej uczuć. Po jej zachowaniu mogę spokojnie stwierdzić, że ona nie chcę być ze mną, albo się czegoś boi... Nie wiem. W każdym razie, nie mogłem dopuścić aby coś jej się stało, dlatego wybiegłem za nią. Ustałem na środku drogi, rozglądając się w lewo i w prawo. I ujrzałem postać idącą chodnikiem, byłem pewien, że to ona, iż kto inny mógłby iść w Wigilię na spacer... Hmm, no ktoś by mógł, lecz i tak byłem w stu procentach pewny, że to jednak Lea. Podbiegłem kawałek, ona nie zwracała uwagi, że ktoś za nią idzie, być może nie słyszała, ale wątpię. Myślę, że wie kto to i specjalnie nie reaguje. Szedłem dwa metry za nią. W końcu odwróciła się i patrzyła prosto w moje oczy.
- Dlaczego za mną przyszedłeś? - spytała.
- Przepraszam... Nie chciałem tego tak ująć... ale. Nie wiem, boisz się ze mną być, czy po prostu Ci się nie podobam? - wypaliłem, najprościej jak potrafiłem.
- Nie.. to nie tak. - odparła.
- To jak!? - krzyknąłem zdenerwowany, ale zaraz tego pożałowałem.
- Nie krzycz... - powiedziała cicho. - Ja.... Mario, nie wiem. - próbowała uciec, lecz w porę ją złapałem.
- Czekaj. - pocałowałem ją. Musiałem, nic nie mogło mnie powstrzymać.
Uśmiechnęła się do mnie szeroko... Jakbym jej się nie podobał, to by mnie odepchnęła, przynajmniej ja tak to odbieram.
- Wracamy? - zapytałem.
- Mhmm. - ona także, złożyła na moich ustach subtelny pocałunek i razem udaliśmy się w drogę powrotną.
W trakcie powrotu kilkakrotnie oberwałem śnieżką, w tym raz w twarz. Nie odpuściłem i zrewanżowałem się w inny sposób, poprzez wrzucenie blondynki w zaspę, ja uciekłem na bezpieczną odległość.
- O nie, pożałujesz! - podbiegła do mnie, wskoczyła na barana i wtarła mi śnieg we włosy. Takim sposobem moja fryzura stała się oklapnięta.
- Ho, ho. Moja droga, ze złą osobą zadzierasz. - zacząłem ją gonić, a gdy byłem już blisko przewróciłem się, lecz przed tym zdążyłem pociągnąć na siebie Leę. Leżała na mnie, aczkolwiek szybko się podniosła i zniknęła za drzwiami domu. Także się ruszyłem i obolały wszedłem do środka.



[Lea]
Zaczęłam się śmiać, gdy zobaczyłam Mario, trzymającego się za tyłek.
- Daj wymasuję. - powiedziałam czule, jednocześnie nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Tsa.. - prychnął. - Wolę sam. - zaśmiał się.
- Ale nalegam, no! - odparłam.
- Yhymm.. 
- Dzięki za zgodę. Mwahahahah. - złośliwie się zaśmiałam i kopnęłam go "w siedzenie".
- Auuuu! - krzyknął nagle.
Pobiegłam do salonu, gdzie byli wszyscy.
- A co to się stało, że taka radosna przybiegłaś?
- Bez Mario? - zdziwili się.
- Tam idzie. - odwróciłam się i na jego widok, ponownie wybuchłam śmiechem.
- Nie komentuj. - odezwał się.
- Chodź siadaj. - poklepałam miejsce obok siebie.
- Dzięki, ale wolę postać. - odpowiedział.
- Nalegam. - zaśmiałam się.
- Ty już lepiej nie nalegaj. - warknął, ale nie krył uśmiechu.
- Cicho już! Teraz prezenty od waszych kochanych rodziców. - powiedziała pani Götze.
Oczywiście każdy coś dostał, norma, ale najlepsze zostawili na koniec.
- Lea, nadszedł czas, abyś w końcu nauczyła się jeździć samochodem, żebyś już nie prosiła nikogo o podwózkę...  - zaczął tata.
- Załatwiliśmy Ci, egzamin na prawo jazdy! - dokończyła entuzjastycznie, mama. 
Przytuliłam ich oboje, ale i Marco, bo wiedziałam, że też maczał w tym palce. Tyle razy narzekał, że nie będzie mnie już woził itd... to teraz będę mogła sama sobie radzić. Rozwiewam wasze wątpliwości, iż: Dziewczyna 20 lat, za kilka miesięcy 21 i bez prawa jazdy. Otóż, kiedyś nie chciałam, po prostu nie chciałam, sama nie wiem, dlaczego.
- Dziękuję! - powiedziałam jeszcze.
Posiedzieliśmy jeszcze w rodzinnym, przyjacielskim gronie... Od kilku dobrych minut, młody Felix, ciągle przygląda się to mi, to Mario. Nie wiedziałam o co mu chodzi...
- Wy jesteście razem? - wypalił nagle przy wszystkich, gdy panowała cisza.
- Hahahahahahaha, nie. - odpowiedziałam ze śmiechem, aby nie wzbudzać podejrzeń, natomiast Mario się dziwnie uśmiechał, aż za dziwnie.
- Szkoda. - odparła moja mama, a wszyscy ją poparli.
- Ta, mamo. Ty to byś mi już wesele urządzała. - mruknęłam.
- A no, byłoby niezłe weselicho. - zaśmiał się pan Jurgen.
- Ale nie będzie. - odparłam.
- Poczekamy do trzydziestki. - powiedział piłkarz.
- To już Marco się prędzej ożeni. - zaśmiali się. - A biedak nie ma z kim.
- Właśnie, że ma. - palnęłam. - Oni tak bardzo się mijają, a jak nic są sobie przeznaczeni.
- Kto? - zapytał Reus, nie orientując się w temacie.
- Pozdrów ją. - rzekłam.
- Ok. - odpowiedział nie świadomy. - A nie, ja nie mam dziewczyny. - tłumaczył się, gdy pojął temat.
- Jeszcze... - powiedziałam cicho.




[Kilka dni później]
Właśnie całą rodzinką, lądujemy w słonecznym Dubaju! Strasznie się cieszę, mimo iż byłam tam rok temu, ale to cudowne miejsce i chce się tam wracać. Jeszcze pomyśleć, że spędzimy tam sylwester to.. och, ach.
Wyszliśmy z samolotu, zamówiliśmy dwie taksówki, bo taką zgrają, tzn: Ja, Marco, rodzice, Melanie z chłopakiem, Yvonne z mężem i Nico, w jedną się nie zmieścimy. Ruszyliśmy wprost do najlepszego hotelu, który znajduję się bliziutko plaży. 
- Lea, Ty masz pokój z Marco. - oznajmili. - Jessica sama?
- Nieee! - sprzeciwiłam się.
- To Lea z Jessicą.
- Nie. Wybacz Jess, ale ja chcę sama. 
- Spoko. - uśmiechnęła się.
- Aha, to ustalone. Lea w jedynce, a Marco z Jess w dwójce. Ok.
- Dobrze.
Rzuciłam wszystko w moim cudownym pokoju, nr. 19. Pogrzebałam w torbie i wyciągnęłam strój kąpielowy,spodenki, bluzkę i japonki. Nie miałam zamiaru się rozpakowywać, bo kto się później za mnie 
spakuje, jak mi się nie będzie chciało. Położyłam się na łóżku, trochę powierciłam, żeby sprawdzić jak bardzo jest miękkie. Zdało test, Lea zadowolona z wyniku. Tak wiem, dziwna jestem.
- Chodź! Idziemy na plażę! - zawołał Marco.
- Juuż? - zdziwiłam się.
- Chyba, że nie chcesz. Nikt nie zmusza. - zaśmiał się.
- Chcę i idę! - szybko poszłam się przebrać w wcześniej przygotowane, wzięłam torbę, do której włożyłam najpotrzebniejsze, mniejsze rzeczy, m.in. telefon, krem do opalania i inne bzdety.
Na plaży szybko znaleźliśmy jakieś miejsce, gdzie wszyscy spokojnie się pomieścimy. Rozłożyłam ręcznik, założyłam okulary przeciwsłoneczne, jak każdy i zaczęłam się smarować, aby nie spalić się na buraka, a wręcz przeciwnie, mieć ładną, opaleniznę. A ja jestem blada i trudno do tego dążyć, z Reus'em to samo, blady jak trup.
- Daj, Ci pomogę. - powiedziała Jess, zabierając mleczko i smarując mi plecy. 
- Marco, też byś się do czegoś przydał.
- Już, już. - ten natomiast, zabrał się za plecy mojej przyjaciółki. Zapewne z innej perspektywy wyglądało to komicznie. Nagle zadzwonił mój telefon. To Mario.
- Halo?
- No cześć, jak tam wakacje? - zaśmiał się.
- Bosko, właśnie widzę jakiegoś przystojniaka, chodzącego w samotności po plaży z komórką, może się przyłączę? - odparłam.
- No ja też coś tak myślę, gdy widzę pewną sexy blondyneczkę. 
- Super! To co, idziesz zagadać? 
- Nie, bo mnie opieprzy. - odpowiedział.
- Za co?
- A nieważne. - był tajemniczy.
- Masz przede mną, jakieś tajemnice, no wiesz co, debilu!
- Spokojnie, wkrótce się dowiesz.
- Dobra, daj mi spokój. Przyjechałam tu wypocząć, a nie z Tobą rozmawiać.
- Mhmm, Pa. - rozłączyłam się.
Nudzi mu się czy coś? Przecież sam wyjechał na urlop, tylko nie wiem gdzie, ale na pewno, w takie miejsce ciepłe miejsce, jak to. Widocznie nie ma tam towarzystwa...
Wkrótce po paru godzinach wróciliśmy do hotelu, ja musiałam odespać za wszystkie czasy, a tu miałam taką możliwość. Po drodze, a dokładniej na korytarzu, w którym jest mój pokój. Natchnęłam się na państwa Götze, wychodzących z pokoju z naprzeciwka.
- O, dobry wieczór! - przywitałam ich.
- Dobry wieczór, dobry wieczór. - odpowiedzieli.
- Państwo, sami? - spytałam.
- Nie... z Felixem... - nie dałam im skończyć.
- A to fajnie, widzę, że jesteśmy sąsiadami. - uśmiechnęłam się. - No nic, nie będę zatrzymywać! Do widzenia.
- Do widzenia.
Co jak co, ale ich tu się nie spodziewałam. Nie no, ja nikogo się nie spodziewałam.
Włączyłam sobie telewizor i zasiadłam wygodnie na łożu. Po kilkunastu minutach, usłyszałam pukanie do drzwi. Pofatygowałam się otworzyć, a tam miła niespodzianka! Mój ulubiony kumpel, Auba!
- Pierre? Co ty tu robisz? 
- Lea? Chyba pomyliłem pokoje. - odparł.
- Też coś mi się tak wydaję, ale fajnie, że jesteś. - zaśmiałam się.
- Nawzajem. - szczerzył się. - Wiesz, szukałem pokoju kumpla, ale jak widać nie wyszło.
- I akurat przyciągnęło Cię do mojego pokoju, tak? - spytałam podejrzliwie.
- No tak. - odpowiedział. - Sorry blondi, muszę spadać, bo jak wspominałem, umówiłem się z kolegą na małe piwo.
- Spoko, rozumiem. Ale jutro idziesz ze mną na plażę! - rozkazałam.
- No jasne! Jak bym mógł nie pójść? - zaśmiał się.
- To do jutra!
- Pa. - wyszedł.
Hmmm? Dziwny zbieg okoliczności, a może celowe zachowanie? Tak czy siak, coś tu śmierdzi w tej sprawie. Kolega by mu nie podał właściwego numeru pokoju? Albo on sam się pomylił? Nie wiem, ale chyba niedługo się dowiem...




_____________________________________________________
Na początek... Przepraszam, że długo nie było rozdziału, ale! Skupiłam się na pisaniu pierwszego, na blogu o skokach, i tak mi coś długo zeszło. 
Z tego co wyczytałam z komentarzy, kilka osób się niecierpliwiło, a więc proszę! Macie rozdział! :D
Mam nadzieję, że wyszedł i spodobał Wam się. Jak tak to poproszę o komentarze!
Ostatnimi czasy, zadziwiacie mnie. Po 20 komentarzy, no nieźle, nieźle.
Strasznie się z tego cieszę! <3
Dziękuję!
Pozdrawiam, Juliana.

czwartek, 9 stycznia 2014

22.

     Za dwa dni Wigilia, śniegu nie było.. lecz niestety wystarczyła tylko jedna noc, aby nas zasypało.  Szybko ten czas zleciał, nienajlepiej dla mnie. Ciężko przepracowane dwa tygodnie, no prawie. Niestety, gdy poprosiłam o urlop, do połowy stycznia, ze względu na rodzinny wyjazd do ciepłych krajów, Eva nie zgodziła się na to, dlatego też sama się zwolniłam. I tak oto nie mam pracy i już nie chcę mieć takiej bylejakiej. Musi być porządna, najlepiej abym spełniała się jako fotograf, profesjonalny fotograf. Marzenia zostawmy na bok, wracając do rzeczywistości, czyli chorej bajki, znanej jako: życie Lei. Nie wiem dlaczego, ale zgodziłam się na wypad na miasto, dokładniej do kina z Marco, Jess i ... Mario. Jak zawsze ta sama ekipa. Chłopaki wybrali horror, a my nie miałyśmy prawa sprzeciwu, fajnie nie? Nienawidzę horrorów! Nie dlatego, że się ich boję, bo czasem boję, ale dlatego, iż wtedy chłopcy myślą, że zaraz wczepimy się w nich jak głupie... Cholender... właśnie to się stało. Jessica schowała się w ramionach Marco, ja tak samo, tylko że... Nie, jednak to samo. Reus służył nam jako miś, którego można ściskać, przytulać. Natomiast Götze tylko mruczał coś pod nosem. Mogłam się domyślać, że chodzi mu o TO. Nie rozumiem samej siebie, odrzucam go, ponieważ... nawet nie umiem odpowiedziedź na to pytanie, Wiem, dziwna jestem. Po seansie, Mario jako pierwszy opuścił salę, nie to że siebie nie pojmuję, to jego tak dwa razy. Obraził się? Za takie gówno? Really?
- Ej, Marco! Ustroimy choinkę? Dziś?! - zapytałam, w drodze do auta.
- Najpierw to trzeba ją kupić. - zaśmiał się.
- Ja pierdu... - mruknęłam.
- Jutro się pojedzie na spokojnie. - dopowiedział.
- Zależy. - powiedziałam.
- Od czego?
- A od tego, czy będzie Ci się chciało podnieść z łóżka, ten piłkarski zadziec. - odparłam.
- Spokojna głowa. Da się radę. - rzekł.
- Zobaczymy. - wsiadliśmy do samochodu.
W drodze nikt się nie odzywał... nielicząc śpiewającego Reus'a, hitów Aviciego.
- Heeey brother! - wydzierał się. - Heeey sister!
- Naprawdę umiesz tylko te słowa? - zaśmiałam się.
Bez kitu, on śpiewał ciągle te kilka wyrazów...
- Zamknij się, już. - uciszył go Götze.
- A co ty taki gbur? - zapytał zdziwiony.
- Bo mnie wkur**asz. - odpowiedział.
- Ho ho, ktoś tu wstał lewą nogą. - skwitował.
- U niego nie da się lewą wstać. - przypomniałam sobie.
- Skąd wiesz?
- Nieważne. - omg.. niepotrzebnie głupotę palnęłam. - Choinki w domu macie? - zmieniłam temat.
- Teraz to się wykręcasz. - zaśmiali się.
- Żartowałam, przecież. - odparłam.
- Jasne...
- No tak. - stanęłam na swoim i wyszłam z pojazdu, gdyż byliśmy już na miejscu.
Pierwsza otworzyłam dom i do niego weszłam.
- To my jedziemy! - oznajmił Reus i ruszył gdzieś z Jess, a ze mną zostawił Mario.
Musiał? Akurat teraz? Jechać i zostawić mnie samą, znaczy z nim... Muszę siedzieć z człowiekiem, który źle na mnie działa? Albo dobrze, nawet bardzo. Nie wiem jak on to robi, ale zawsze czuję jego obecność, choć go nie widzę. Zmienił mnie. Jakim cudem? Z oschłej gówniary, zrobił ze mnie osobę pozytywnie nastawioną do świata. Już nie narzekam często na byle co. Narzekam czasem, bardzo rzadko i jak naprawdę mam jakiś powód do tego. Tyle lat się znamy.. Jakby kiedyś ktoś mi powiedział, że pocałuję Götze'go choćby w policzek - wyśmiałabym go. Wypierałam się wszystkiego, co mówili o mnie i o nim. O nas. A teraz? Teraz jest kompletnie inaczej.
- Ty też nie możesz się doczekać wspólnej Wigilii? - zapytał.
- Życzę wytrwałości, bo wątpię, że to nastąpi. - zaśmiałam się.
- Właśnie... całe dwa dni! Jak ja to wytrzymam? - marudził.
- Mario, od psucia humorów, że co? - zdziwiłam się.
- Tak złotko. Będziemy siedzieć przy jednym stole, dzielić się opłatkiem, składać życzenia i całować. - zaśmiał się.
- Żartujesz sobie ze mnie w tej chwili. - podniosłam jedną brew do góry, musiało to wyglądać komicznie, a ja nawet nie wiem jak to zrobiłam.
- To sama prawda, pytaj kogo chcesz. - odparł.
- Przynajmniej na "urlopie" od Ciebie odpocznę. - mruknęłam.
- Nooo, na pewno. - szczerzył się.
- Nie lecisz z nami, prawda? - zapytałam z nadzieją.
- Niestety nie. - zaśmiał się.
- I ty się z tego cieszysz? - nadal pytałam.
- Nom.
- Osz Ty, mendo! - walnęłam go poduszką.
- A co mam Ci towarzyszyć? Dzielić z Tobą pokój i oczywiście łóżko? Chętnie. - podszedł do mnie bliżej. Był zbyt blisko.
- Nie! Nie trzeba. - zaśmiałam się. - Nareszcie będę miała święty spokój... - rozmarzyłam się. - Juhu!
- Nie odpoczniesz mała. - rzekł. - Będę dzwonił! Ale jak na razie zadowolę się Twą obecnością. - uśmiechał się szeroko. Przeniósł swoją dłoń na moja talię.
- Przystopuj "Gecuś". - odsunęłam się.
- Muszę się zrewanżować, wredoto! - ponownie się zbliżył.
- Za co?
- Bo ostatnio mój Facebook oszalał... Ciekawe dlaczego. Hmmm? - powiedział.
- Musiałam!
- A więc, przyznajesz się.
- Ależ naturalnie, waćpanie. - zaśmiałam się.
Ponownie jego dłonie zaczęły obejmować mnie w pasie. Przybliżył swoją twarz znacząco do mojej. Spodziewałam się, że zaraz mnie pocałuje. Wszystko na to wskazywało, lecz na szczęście się myliłam.
- Zemszczę się. - wyszeptał do mojego ucha, przygryzając je, a jednocześnie drażniąc moją twarz kilku dniowym zarostem.
- Mam być szczera? - spytałam nagle, gdy oddaliliśmy się od siebie.
- Ja się prawdy nie boję! - odparł.
- To było okropnie przyjemne, dlatego nie rób tego więcej. - wyznałam. - A i ogól się, proszę. Tobie aż taki zarost nie pasuje, a darmo ryjek poszerza. - powiedziałam co myślałam.



*



Dziś jest ten dzień, dzień strojenia choinki! Właśnie to czynię, mam pomagierów, w tym... jeden, zacięcie rozmawiający przez telefon, za to drugi... siedzący na kanapie i wpatrujący się we mnie. Ugh... zawsze z mamą to robiłam, a teraz jestem skazana na siebie, krzywdząc te piękne drzewko, ozdabiając po mojemu. Ostatnie kilka bombek i i i koniec! A nie.. jeszcze czubek. Z racji tej, że choina dorodna, nie mogłam dosięgnąć jej szczytu...
- Reus! Jak się tu zaraz nie zjawisz, to zapomnij, że pozwolę Ci spotykać się z MOJĄ przyjaciółką! - wydarłam się.
- Jess Cię pozdrawia. - zaśmiał się.
Jak zwykle nie mogłam liczyć na jego pomoc, na Götze'go też nie, bo on taki sam knypek jak i ja. Poszłam do kuchni, aby wrócić z niej wraz z drewnianym stołkiem, który miał mi pomóc założyć ten jakże zacny czubek. Ustałam na niego, pierwsza myśl: "Wyrąbie się".
- Czekaj, bo zjedziesz. - roześmiał się Mario, podszedł do mnie i trzymał mnie za nogi.
- Taa, nie pomagasz. - skwitowałam, gdy zaczął trząść mną... -,-
Szybko, sprawnie włożyłam ostatnią część choinki i dumnie zeszłam ze stołka, no nie do końca..
- Puść mnie! - warknęłam, kiedy nie czułam gruntu pod nogami.
- Już. I widzisz, żyjesz. Dzięki mnie. - szczerzył się.
- Ty lepiej u siebie w domu coś porządnego zrób. - odparłam.
- Choinka stoi, chatka z zewnątrz obświetlona, kolorowa. Nie mam nic do roboty tam..
- A no właśnie! Marco, może zaszczycisz nas swoją obecnością, hmmm? - zapytałam.
- Nom, co chcesz? - w końcu się pojawił. - O jaka choina! - zauważył.
- Spostrzegawczość pierwsza klasa. - mruknęłam. - Weź przykład z kumpla i na dworze coś przystruj! Świeczki, węże są, bo sam je dziś kupywałeś, a chyba nie bez powodu, co nie? - zarządziłam.
- Oczywiście, o pani! - zaśmiali się. - Ty serio ustroiłeś dom? - nie dowierzał, blondyn.
- No bez kitu! - odpowiedział.
- Już, już spadać!
- Ciemno jest. - skomentował, patrząc przez okno.
- No i w czym problem? - zdziwiłam się.
- Nic nie widać? - odpowiedział pytaniem na pytanie,
- A do czego służą lampki pod domem? I latarnie przy ulicy? - powiedziałam. - Raczej ślepi nie jesteście, w piłkę trafiacie, więc won do roboty! - wywaliłam ich za drzwi. - Wszystko potrzebne macie w garażu. - odparłam na do widzenia.
W końcu chwila spokoju, miałam nadzieję, że potrwa ona nieco dłużej. W tym czasie postanowiłam ogarnąć trochę w domu, a że jutro cały dzień będę w rodzinnym domu - nie będę miała na to czasu. Sprawnie to uczyniłam i w ramach odpoczynku położyłam się na kanapie. Długo nie poleżałam, zaledwie kilka minut. Nie wiedziałam, że prawie dwie godziny sprzątałam...
- No to gotowe! - weszli do domu.
- Idę sprawdzić. - oznajmiłam.
- Leć, leć.
Wyszłam pod dom i pierwsze wrażenie nie było najgorsze... szczerze muszę przyznać, że wyszło im to, a wszystko ładnie się prezentowało.
- To się wam udało. - zaśmiałam się, wchodząc do domu.
- Co ci już nie pasuję?
- Nic. Wszystko ok! - odparłam.
- Serio? A może jest krzywo?
- Nie wydaję mi się. - powiedziałam. - Udało wam się.
- Wow! - zdziwili się.
- Co?
- Ty nas pochwaliłaś?
- Można tak to ująć. - zaśmiałam się.
24 Grudzień...




[Marco]
Nie mogłem spać, dlatego bardzo wcześnie jestem na nogach, jest bodajże godzina ósma, może nie tak wcześnie dla niektórych ludzi, ale dla mnie aż za. Usłyszałem, że ktoś wchodzi do domu. W progu zauważyłem Mario z wielką torbą w ręku.
- O dobrze, że nie śpisz. - mówił cicho.
- A Tobie co? - zapytałem.
- Mam pomysł. - zaśmiał się. - Patrz. - pokazał mi zawartość reklamówki.
- Haha, nie no - zwariowałeś! - zacząłem się śmiać.
- Cicho! - powiedział.
- Ale Ty głupi jesteś... - skwitowałem. - Co chcesz z tym zrobić?
- Lea śpi? - zapytał.
- A jak myślisz?
- Śpi. - domyślił się. - To dobrze.
- Aaa, chcesz ją przestraszyć?
- Nie do końca. - zaśmiał się. - Będzie pierwszą kobietą, która spała przytulona do Mikiego.
- Cep. - skomentowałem, nie kryjąc śmiechu.
- Oj tam.
Poszedł się przebrać ... wyglądał ... wyglądał ... haha, jak ciota! Dostałem nagły atak śmiechu.
- Zamknij się, bo mnie wydasz! - uciszył mnie.
- Ok, dobra. Przestaję. - zaśmiałem się. - Albo i nie. Tak idiotycznie wyglądasz, że po prostu nie da się nie śmiać. - powiedziałem.
- Zaczynamy akcję.
jak najciszej weszliśmy do jej pokoju, co było trudne, iż jej drzwi lekko skrzypią. Trzeba to naprawić... Mario wszedł powoli pod kołdrę, a ona tylko mruknęła i położyła głowę na nim, wtulając się w niego jak w pluszowego misia. Wyszedłem na moment na korytarz, bo miałem potrzbę roześmiania się...





[Lea]
Podczas snu, moja poduszka zrobiła się jakoś większa i wygodniejsza. Poklepałam ją trochę i poczułam, że jest jakaś nierówna? LOL. Otworzyłam oczy i ujrzałam coś czerwonego. Podskoczyłam ze strachu i nogami zepchnęłam to coś z mojego łóżka. Usłyszałam Reus'owy, głośny śmiech.
- Auu! - złapał się za bok... Mario.
- Debil... nie no debil! - krzyknęłam, gdy zobaczyłam go w stroju Świętego Mikołaja. - Głupota ludzka, nic więcej. - westchnęłam, aby po chwili także dostać niekontrolowanego śmiechu. - Zabiłabym Cię, że budzisz mnie tak wcześnie. - zerknęłam na zegarek. - Z racji, że jakoś ZARAZ muszę być u mamy... odpuszczam. Kurde! Nie mam czasu! - zaczęłam się wydzierać.
- Spokojnie, garnki nie uciekną. - zaśmiał się, blondyn.
- Spadaj po auto! Odwozisz mnie! - nakazałam.
- Nie chcę mi się. Mario mi zastawił garaż. - oznajmił
- No to, Mario przestaw swój...
- Spoko, ja Cię odwiozę. - zaproponował.
- Dobra, ale weź się przebierz!
- W co? - zdziwił się.
- Nie chrzań, że przyjechałeś w tym czymś? - przeraziłam się.
- Nie, weź... żeby ludzie zobaczyli? - zaśmiał się.
- To dobrze. - ulżyło mi.
Poszłam się ubrać, ogólnie ogarnąć, wzięłam dodatkowo ubrania, prostownicę do włosów oraz kosmetyki na wieczór, i gdy byłam już gotowa, zasiadłam na przednim siedzeniu pasażera w samochodzie. Praktycznie całą drogę leciały dwie te same piosenki i to jak głośno. Pierwsza: "Talk dirty" i: " Toca, Toca"
Oczywiście ta druga bardziej mi odpowiadała...
- Talk dirty to me. - śpiewał.
- Debil, ciota, matoł, cep... - wymieniałam, śmiejąc się.
- Nie przezywaj!
- Przecież kazałeś mówić do siebie brzydko. - zaśmiałam się.
- To już śpiewać w spokoju nie można?
- Można, ale nie w kółko to samo! - odparłam i wyszłam z pojazdu, iż byliśmy na miejscu.
- Do zobaczenia! - powiedział.
- Taa. - mruknęłam i weszłam do środka. - Hej, już jestem. - oznajmiłam.
- W kuchni jesteśmy. - powiadomiła mama.
- O dzień dobry! - zwróciłam się do pani Götze.
- Dzień dobry, dzień dobry. - obdarowała mnie szczerym uśmiechem.
- Kto Cię przywiózł? - zapytała rodzicielka. - Bo w taksówkach muzyki takiej nie ma. - dodała.
- A no, Mario. - odpowiedziałam. - Marco się nie chciało. - wyjaśniłam. - A Mario akurat był u nas i tak wyszło... - uprzedziłam kolejne pytanie.
- Ah, rozumiem.
Zabrałyśmy się we trzy za przyrządzanie wigilijnych potraw. W miarę szybko nam poszło, mama w międzyczasie sprzątała i wszystko zwinnie, porządnie zakończyłyśmy po paru godzinach. Zanim się obejrzałyśmy, a była już siedemnasta. Mama Mario pojechała do domu się przebrać, aby potem wrócić z całą rodziną, niestety bez Fabiana, gdyż on już ma żonę i dziecko z którymi spędzi święta. Od Reus'ów nie będzie Melanie, ani Yvonne, dlatego że one też mają rodzinki, a do nas przyjadą za kilka dni i razem wyjeżdżamy do Dubaju. Ja także podreptałam do mojego byłego pokoju, w którym nic a nic się nie zmieniło od przeprowadzki. Ubrałam wcześniej przyszykowane ubrania, zrobiłam standardowo makijaż i wyprostowałam włosy. Strój prezentował się dość ładnie. W końcu wszyscy się zebrali, męska płeć w garniturach, a żeńska także elegancko.
Ustaliśmy dookoła stoła, aby się na początek pomodlić, natomiast po modlitwie dzieliliśmy się opłatkiem. Zostali mi tylko Marco i Mario.
- No siostra, miłości, przydałaby Ci się w końcu, i na dodatek masz ją tak blisko. - zaśmiał się. - zdrowia, żebym Ci nie musiał obiadków gotować i w ogóle służyć. Wytrwałości z Mario oczywiście.
- Prędzej z Tobą. - odparłam. - Braciszku, żebyś nie skrzywdził mojej Jess, bo pożałujesz. Zdrowia, iż nie chcę mi się słuchać Twojego zrzędzenia. Dużo dzieci. - zakończyłam i się przytuliliśmy.
I ostatnia osoba...
- Lea! Życzę Ci skarbeńku, abyś się kiedyś do mnie wprowadziła. - mówił ciszej, zapewne żeby nikt inny nie usłyszał. - Szczęścia, pomyślności z Mario Götze i dużo se... - tu nie dałam mu dokończyć, gdyż sprzedałam mu kuksańca w bok. - dobra nie powiem tego, ale wiesz, że możesz tylko z Mario? - ponownie go uderzyłam. - I mniej przemocy. - dokończył ocierając ramię, w które dostał w prezencie ode mnie pięścią.
- Powinieneś mi życzyć jakiegoś przystojniaka, a nie. - zaśmiałam się.
- Przecież mówiłem wyraźnie, Mario Götze. - szczerzył się.
- Dobra bez jaj. Po prostu wszystkiego najlepszego! Dużo osiągnąłeś w piłce nożnej, ale możesz jeszcze więcej. - uśmiechnęłam się. Przytulił mnie... nie chciałam przerywać, ale musiałam ze względu na to, że wszyscy siedzą i się na nas gapią. Zabraliśmy się za posiłek, a raczej dwunastu potraw. Na ostatni rzut, został czerwony barszcz, a ja tak nienawidzę tego. Patrzyłam tępo w filiżankę, myśląc co z tym zrobić. Postanowiłam wstać od stołu na moment i zrobić sobie herbatę.
- A ty gdzie, koleżanko? - cofnęła mnie, mama. - Siadaj! - nakazała, nie kryjąc uśmiechu.
- Chciałam tylko... - nie dokończyłam.
- Niech zgadnę... barszcz? Hmm? - zapytała.
- Tak.
- Nie lubisz? - zapytał pan Jurgen.
- Mhm. - przytaknęłam.
- Przecież to jest pyszne. - odezwał się Mario, który siedział na przeciwko.
- Nie dla każdego. - powiedziałam.
- Nie będziemy zmuszać. - zaśmiali się.
- A ja tak. - odparł piłkarz, poszedł do mnie i zaczął...




*******************
Mało info:
Prowadzę teraz 3 blogi. TEN i dwa nowe!
Mianowicie:
na wszystkich trzech, dziś, teraz pojawiły się rozdziały/prolog. :)
ZAPRASZAM! <3
Pozdrawiam, Juliana.