piątek, 28 marca 2014

29.

    ***

        Emmm... no! Zdałam, zdałam, zdałam! Nie miałam żadnych problemów, zresztą.. wczoraj też, ale ten instruktor.. A szkoda gadać. Na szczęście nie będzie już tam pracował. Jakieś inne trzy dziewczyny doniosły na niego na policję, zanim ja zdążyłam coś zrobić. Mniejsza z tym, najważniejsze to, że zdałam, dzięki współpracy z nowych, dużo młodszym i milszym instruktorem jazdy. Właśnie wracam do domu, już któryś raz z kolei idę piechoto, jak nigdy. Trochę ruchu nie zaszkodzi, a zwłaszcza półgodzinny spacer. Ludzie nie spodziewaliby się takich słów, prosto z moich ust. Ci co mnie znają, doskonale wiedzą, jakim jestem leniem i nie tylko. Nic mi się nie chce, a teraz nagle spacerów, i to długich mi się zachciewa. Coś jest nie tak.. Może przez to radość? Kto wie... Idąc tak, w oddali ujrzałam Chris'a. Tak to na pewno był on. Zaczęłam biec, truchtem. Tylko to mi przyszło do głowy. Także, z nadzieją, że mnie nie pozna biegłam wolnym tempem dalej, lecz to na nic... Zapewne pomyślicie, jak miałby mnie niby nie poznać? Otóż... Lea nigdy nie biega i on o tym doskonale wie.
- Lea? Co Ty robisz? - a jednak... co robić? co robić? Przecież to istny damski bokser.
- Biegam, nie widzisz? - po wypowiedzeniu tych słów, zatrzymałam się, wlekąc się dużo wolniej, co spowodował ból w prawej łydce, uniemożliwiający bieganie.
- No właśnie widzę... Cześć kochanie. - znowu zaczyna! Nie, nie, nie.
- Dasz mi kiedyś święty spokój? - warknęłam, poddenerwowana.
- Hmmm.... Raczej nie. - zaśmiał się złowieszczo. - Chyba, że spełnisz jedną moją zachciankę. - poruszał znacząco brwiami, podchodząc do mnie na niebezpieczną odległość. Już wiedziałam o co chodzi. Oczywiście nie przeszło mi nawet przez myśl, aby się zgodzić. Co to, to nie! Nigdy.
- Schrzaniaj na drzewo. - rzuciłam oschle, co nic nie zdziałało, wręcz pogorszyło sytuację. Ponownie się zbliżył i z zachłannością wpił się w moje usta. Ble, ble, i jeszcze raz, ble! Co on sobie wyobraża? Najpierw jesteśmy parą, wszystko ładnie, pięknie, dopóki nie zaciągał mnie do łóżka.. OMG... dobrze, że mu wtedy uciekłam. Na samą taką myśl, aż wzdrygnęłam z obrzydzenia. Tym razem, również go odepchnęłam. - Nie dotykaj mnie nigdy więcej, rozumiesz!? Jesteś ohydny! - dodatkowo pchnęłam go z całej mojej siły, której zbyt dużo nie mam, aczkolwiek stracił równowagę i spadł prosto na tyłek. Dobrze mu tak! A ja korzystając z okazji, mimo narastającego bólu dużo szybszym krokiem ruszyłam w stronę do domu, do którego już tak niedaleko... To mnie motywowało. Coraz mniejsza odległość i coraz większy ból. Na szczęście obyło się bez gorszych problemów, doszłam do drzwi, na których widok miałam ochotę skakać z radości, tylko że nie mogłam... Od razu po otwarciu kluczami drzwi, zdjęłam szybko kurtkę, buty i rzuciłam gdzieś w kąt. Ledwo, ale doczłapałam się do salonu, sięgnęłam po piloty i włączyłam telewizję, dodatkowo kładąc się wygodnie na kanapę, aby oszczędzić nogę i zmniejszyć ból do minimum, szczerze... to chyba niemożliwe w tym momencie.
     Po niecałej godzinie bezczynnego leżenia, postanowiłam, że zrobię sobie herbatę, a w zimowym sezonie, czy jesiennym - jestem maniakiem herbat! Zwłaszcza tych owocowych. Delikatnie utykając skierowałam swoje kroki do kuchni. Nadal cholernie mnie bolało... za jakie grzechy!?
- A ty co, znowu z głośnika spadłaś? - zaśmiał się głupio, mój braciszek, który właśnie wrócił z treningu.
- Widzisz gdzieś tu tą kolumnę, ciemnoto? - wydarłam się. - Rozwaliłeś ją kilka miesięcy temu! - przypomniałam.
- Znając twoje możliwości, pewnie spadłaś z łóżka, albo z jednego schodka. - dalej mnie wkurzał.
- A mylisz się! Z krawężnika. - zażartowałam podirytowana.
- Jeszcze lepiej. - powiedział, rzucając torbę treningową w salonie. - Tylko ręki nie złam, jak będziesz obok niej przechodzić. - zaśmiał się, zasiadając na kanapie, na której po chwili i ja się znalazłam.
- Bardzo śmieszne. - rzekłam ironicznie, stawiając ciepły napój na stoliku.
- Która to godzina? - zerknął na zegarek. - O cholera! Zaraz Jess przyjedzie! - zerwał się z miejsca, pobiegł do łazienki. Po chwili wyszedł z pomieszczenia, a na odległość było czuć te zacne perfumy, które oczywiście dostał na gwiazdkę od Jessici. Zaledwie kilka minut później można było usłyszeć dzwonek do drzwi. Blondyn z wielkim zapędem poszedł otworzyć drzwi.
- A to ty. - usłyszałam. Czyli to nie moja przyjaciółka, a jak nie moja przyjaciółka to... Mario.
- Miłe przywitanie, czym sobie na to zasłużyłem? - jak zwykle żarty trzymają.
- Wiesz... spodziewałem się wiele piękniejszej istoty. - na te słowa, zaśmiałam się.
- Pfff... niby kogo? - stali, rozmawiając w progu.
- Na wesele prosić przyjechałeś? - przerwałam im, wtrącając się w pogawędkę.
- No! Na nasze. - przeszło mi przez myśl, żeby podejść do niego i nie oszczędzając ręki, przypieprzyć mu w ten głupi ryjek, ale oczywiście nóżka odmawiała posłuszeństwa. Chociaż już nie musiałam... sam się dosiadł!
- Auu! Pacanie, boli. - jęknęłam, gdy zwalił moje nogi z kanapy. - Ciota głupia!
- Lea z krawężnika spadła. Rozumiesz... - śmiał się Reus. - O, moje kochanie wzywa. - wyszedł z domu, wpatrując się w ekran telefonu.
- Co ci się stało? - spytał.
Powiedziałam mu co i jak, myślę, że nie pogorszę tym sprawy...
- Któryś raz z kolei, mam ochotę mu porządnie przy.... poobijać łeb. - warknął.
- Dam sobie radę. - odparłam...
- To mówisz, mięsień? - pokiwałam przytakując, głową. - Tu? - dotknął, a ja syknęłam z bólu. - Prawdopodobnie naderwany... albo przejdzie niedługo. Masaż by się przydał, a mówiono mi, że mam ręce do tego stworzone. - nawijał, a ja spojrzałam na niego dziwnie... - Spokojnie, działam cuda.
- Taaa. - mruknęłam pod nosem, co nie uszło jego uwadze.
- Słyszałem... - powiedział, masując mi obolałe miejsce, zarazem uśmiechając się do siebie. Nie wnikałam o co mu chodzi... nastała kompletna cisza. Nic, zero kontaktu. Marco gdzieś wryło, a podobno Jess miała przyjść tu do nas. Ugh.. sama już nie wiem, co myśleć. Mario, Mario, Mario... postanowiłam sobie coś, ale nie wiem kiedy mogę mu o tym powiedzieć. Teraz? Nie, nie dam rady, chyba? Mam wrażenie i tak jest, że wszystko wróciło do normy, jedynie żyć przeszkadza mi Chris. Nie chcę go już nigdy widzieć na oczy. Nigdy. Po masażu autorstwa Goetze'go, serio czułam już mniejszy ból. Może to nic takiego? Jutro być może, będę normalnie biegać, skakać i co tylko... nie! Biegać nie będę, to nie dla mnie i mojej kondycji, której w ogóle nie mam.
- Mogę? - zapytał, wskazując na miejsce, co znajdowało się bliżej mnie... za blisko. Mimo to, pozwoliłam mu. Co miałam zrobić? Nawrzeszczeć na niego, za nic? To byłoby bez sensu, a zbyt dużo razy się zdarzało. Czemu taka byłam? Dlaczego teraz taka nie jestem? Jestem inna, całkowicie inna, niż sprzed roku. Wtedy nic się nie liczyło. Wyjebane na wszystko, pełen luz. A teraz? Zmienił mnie chłopak, chłopak, którego kiedyś wręcz nienawidziłam. Wkurwiał mnie swoją obecnością, tym że przychodził po prostu do Marco. Na dużo mu pozwalam, aż za dużo... Przybliżył się twarzą do mnie. Jezus... nie, nie, nie! - Coś tu masz. - palcem, delikatnie przejechał mi po twarzy, po to, żeby zaraz mnie pocałować. Czy on musi mi to robić? Z wielką obawą o moją reakcję, muskał moje usta. On przyciąga... cholernie przyciąga do siebie, że nie byłam w stanie po prostu się odsunąć. Lea, jaka ty głupia jesteś! Ogarnij się!
- To my może pójdziemy. - usłyszałam ciche śmiechy, zza naszych pleców. Nie! Oni to widzieli i znowu pomyślą, że... Kurwa!
- Nie! - krzyknęłam, lecz za późno, bo wyszli... choć to raczej nie było do nich... - Mario musimy porozmawiać. - rzekłam stanowczo, opuszkiem języka nawilżając usta.




[Marco]
- Jak nic jeszcze dziś będą razem. - cieszyła się moja dziewczyna. Przytaknąłem jej i objąłem w pasie. Wybraliśmy się na spacer, nie chcieliśmy im przeszkadzać, bo nie wiadomo do czego dojdzie. Znając Mario... nie no! Po nim wszystkiego można się spodziewać, dosłownie. Szczerze, bardzo chciałem, aby Lea była w końcu szczęśliwa. Znaczy ona jest, jeżeli nie jest pokłócona z Mario, ale fajnie byłoby, gdyby byli razem. Lecz gdybać można zawsze. Nigdy nie jest jasne, zakończenie. Nie mam pojęcia co z tego wszystkiego wyjdzie i czy im w ogóle wyjdzie. Choć, jakby byliby już ze sobą, na pewno kibicowałbym im z całego serca. Może tego nie widać, ale zależy mi na szczęściu ich obojga. Mi się udało, mam nadzieję, że nie zawiodę się na Jess, tak samo jak na Caro... Ale... Jessica chyba taka nie jest. Z Leą, przyjaźnią się już bardzo długo, nie wiem czy nie z siedem lat, albo więcej. Moja siostra zna ją lepiej, niż każdy inny i z tego co wiem to dobra dziewczyna, a najlepsze jest to, że ostatnimi czasy, zanim jeszcze zostaliśmy parą, podkochiwała się we mnie, co przekonuje mnie jeszcze bardziej do jej miłości. Ja oczywiście też ją kocham, wcześniej jedynie mi się podobała, nie patrzyłem na nią jak na kobietę, tylko kumpelę siostry. Nic więcej. A teraz? Jesteśmy razem, i raczej będziemy jeszcze długo. Nigdy nic nie wiadomo. Nigdy... to takie ciężkie słowo, którego zbyt często nie powinniśmy wypowiadać, choć i tak to robimy.



[Lea]
- Tak nie może być, Mario... - zaczęłam rozmowę, już całkowicie na poważnie. - Ja sobie to wszystko przemyślałam... i...- ciężko było mi to powiedzieć. Nie chciałam go zranić. Pragnęłam tylko, żeby mnie zrozumiał, oraz był przy mnie, ale nie jako partner życiowy.
- I? - niecierpliwił się.
- Daj mi skończyć, dobrze? - burknęłam.
- Przepraszam.
- Po prostu myślę, że nie pasujemy do siebie. - to był temat, który dręczył mnie po nocach. Naprawdę, ale w końcu doszłam do pewnego wniosku i jestem tej decyzji stuprocentowo pewna. - Nie powinniśmy być razem, więc nie oczekuj tego ode mnie. - kontynuowałam, a chłopak zerwał się z miejsca, z zamiarem opuszczenia domu. - Czekaj. - poprosiłam. - Chodź, usiądź. - nakazałam, a sama wstałam z miejsca. Musiałam chodzić... wtedy mi się lepiej myśli, i lepiej formułuje zdania. Nie liczyło się to, że bolała mnie noga, mniej, ale bolała... - Ja wiem, że to nie jest lekki temat. I sama się dziwię, że takowy poruszyłam.
- To co teraz?
- Chciałabym, żebyśmy byli przyjaciółmi. Tak jak wcześniej. Proszę cię, Mario! - odparłam widząc jego zniesmaczoną minę. - Przynajmniej spróbuj mnie zrozumieć.
- Jak mam cię zrozumieć, jak totalnie niczego nie ogarniam. Dawałaś mi znaki... myślałem, nie... byłem pewien, że mnie kochasz, darzysz mnie jakimś uczuciem. - mówił, a ja opadłam z bezsilności na kanapę.
- Bo tak jest. - rzekłam cicho, z nadzieją, że nie usłyszał.
- To czemu jesteś taka niedostępna, Lea! Jesteś dorosła, nie podejmuj decyzji, bez poważnego przemyślenia i przeanalizowania.
- Mario, ja wszystko dokładnie przemyślałam. - westchnęłam ciężko.
- Mam rozumieć, że nie mam w ogóle na co liczyć? - widziałam ból w jego oczach... On w każdym wydaniu jest mega seksowny... O czym ja myślę?
- Możesz liczyć na wiele, ale...
- Nie to. - dokończył za mnie.
- Przepraszam! Wiem, że się starałeś. Wierzę ci, że z Ann to nieprawda, ale ja nie potrafię.. - tyle mogłam jeszcze z siebie wydusić. Mówiąc to schowałam twarz w dłonie. - Byłam głupia. Poprawka... Ja jestem głupia.
- Nie. - rzekł krótko. - Na świecie jest tylko jeden negatywnie pierdolnięty człowiek... i ja nim jestem. - teraz tak będzie? Boże... co ja zrobiłam! Nie chciałam, aby obwiniał siebie, bo wszystko to, jest moją winą... - Przyjaźń? - spytał... miałam wrażenie, że od niechcenia, ale co się dziwić?
- Jeżeli tylko chcesz. - uśmiechnęłam się.
- Chcę! Ba... ja tego pragnę. - zaśmiał się, rozluźniając atmosferę.
- Gejuchu! - powiedziałam, a on spojrzał na mnie pytająco. - Hahaha! Reagujesz! - zaczęłam się śmiać jak wariatka. Tak, da się tak szybko zmieniać humory.
- Ej! - rzucił we mnie poduszką, oczywiście od razu mu oddałam, o wiele mocniej. - Ho ho! Leci wpierdziel! - zaczął mnie łaskotać, co nie robiło na mnie wrażenia. - Fuck! Znowu zapomniałem, że na ciebie to nie działa. - znowu się roześmiałam. - Nie śmiej się! Każda normalna dziewczyna ma łaskotki!
- Ale ja nie jestem normalna. - rzekłam bez zastanowienia.
- Właśnie wiem. Jedyna w swoim rodzaju, Lea. Drugiej nie znajdziesz. To dobrze, jeszcze bym się pomylił i co wtedy?
- Wtedy byś miał standardowo, grzecznie mówiąc... przerąbane mój drogi. - kopnęłam go.




[Mario]
Z jednej strony wszystko jest w najlepszym porządku, a z drugiej... czego innego oczekiwałem. Cóż takie życie... ale dlaczego dla mnie w kwestii miłości, jest tak okrutne? Postanowiłem zostać jeszcze trochę z Leą, tylko moją przyjaciółką. Oglądaliśmy jakiś tam film, co zbytnio mnie nie obchodził, iż większą uwagę zwracałem na Reus'ową. Chciałem, wręcz pragnąłem poczuć znowu smak jej ust, ale nie wypada. Ugh... w tej sytuacji mogłem ją tylko przytulać, i to właśnie uczyniłem. 




[Lea]
Ciekawe co przyniesie jutrzejszy dzień? Szesnasty luty, dzień moich urodzin... Szczerze? Nie za bardzo jestem z tego zadowolona. Wszelkie życzenia, co po kilku godzinach zaczynają irytować, szczególnie taką osobę, jaką jestem ja... Nic, ani nikt mi nie dogodzi... jak zwykle.





*****************
Nie powala niczym! Tak, ale...
Proszę! Jest 29, a zarazem według moich obliczeń...XD prawie ostatni.
Niestety. Wiem,  że nie ma sensu ciągnąć tego w nieskończoność, co byłby całkowicie bez sensu. No tak, bo kto chciałby czytać sielankę, ciągle, ciągle, ciągle? Ja nie... Dlatego postanowiłam to zakończyć i pewne osoby mnie w tym poparły. Po prostu tak będzie najlepiej, choć szczerze mówiąc... trudno mi tak będzie zostawić tak te opowiadanie.... więc.... dowiecie się w epilogu.
Ja zła! ;D 
Jeżeli czytacie to komentujcie, tak żeby mnie zachęcić... do czegoś tam... i innych blogów ;)
 Zapraszam na wspaniałe blogi: http://theydonotknownothingaboutus.blogspot.com/ i: http://kocham-cie-kochanie-strory.blogspot.com/ czytajcie i zostawcie po sobie ślad... Standardowo też, wbijcie na moje blogi: http://the-story-is-complicated.blogspot.com/ oraz:: http://skoki-zyciem.blogspot.com/

niedziela, 16 marca 2014

28.


Jakiś czas później...
Wszystko wróciło do normy.. no prawie wszystko. Marco już jest w domu, Jess przy nim też. Ugh! Nie to, że mam coś do nich, bo pasują do siebie jako para, ale non stop razem? Codziennie widzę ich razem, mało kiedy oddzielnie. Ludzie, współczujcie mi! Na szczęście ja jestem poza domem, dokładniej dziś zdaję egzamin praktyczny na prawo jazdy. Przez kilka dni tata mnie trochę poduczył, więc mam nadzieję, że nauka nie poszła w las. Modliłam się w myślach, aby zmienili mi instruktora, całkiem przypadkiem. Nie wiem, np. bo rozchorował się, albo go nie ma... A jednak. Jest... mój wróg. Ugh! Nienawidzę go, strasznie dziwnie się zachowuje. Inne dziewczyny też się na niego skarżyły, nie jestem sama. Nie mam pojęcia co w nim jest nie tak, ale patrzy się na mnie, jakby miał mnie zaraz zgwałcić, a prawdopodobnie ma żonę, o czym świadczy obrączka. Nie wiem co robić, muszę przystąpić do jazdy, nie inaczej. Mimo wszystko, nie zwracać na niego szczególnej uwagi.. żadnej uwagi. Ewentualnie posłuchać, gdy będzie mówił na temat jazdy. Nadszedł ten czas. Próba generalna. Odpaliłam auto i wyjechaliśmy poza plac. Czułam spojrzenie tego gościa, ale wmawiałam sobie, że jestem sama, co chyba pogorszyło sprawę. Ja sama w samochodzie, do tego kierując nim? Nie, nie, nie. Jak na razie, wolę jeździć z kimś... innym od niego. Całkiem dobrze mi szło, wręcz bardzo dobrze... do czasu... Kiedy staliśmy na światłach, pan 'najlepszy instruktor na świecie' stwierdził sobie, że położy swoją łapę na moje kolano. Przegiął. Miałam ochotę zawalić mu z całej siły z liścia, ale nie... zielone, trzeba było jechać, ale nie długo. Skręciłam w pewną drogę, gdzie nie było żadnego samochodu. Tam zatrzymałam się na środku i po prostu wyszłam z pojazdu.
- Sayonara, frajerze. - pokazałam mu jeszcze środkowy palec, w celu pozdrowienia, taaaaa.
- Obleję cię. - zagroził, przesiadając się. - Chyba, że przekonasz mnie inaczej...
- Wisi mi to. Spieprzaj. - warknęłam i ruszyłam w stronę domu. Tak, postanowiłam iść na piechotę, znam dobrze miasto, więc nie miałam obaw, że mogę się zgubić. To tak jakbym się we własnym domu zgubiła, czyli musiałabym być na poziomie... jakiegoś pustaka. Po półgodzinie byłam już w domu. Przechodząc przez próg i zamykając drzwi za sobą, rzucałam mnóstwo brzydkich epitetów pod nosem.
- Kurwa, żeby to jego szlag trafił... Uch! Mogłam mu przyjebać... mogłam. - gadałam ciągle do siebie, nie zważając na to, kto siedzi w salonie.
- Co? Nie zdałaś? - zaśmiał się Marco.
- Chciałbyś. - prychnęłam.
- To co taka zła jesteś?
- Bo cholera jasna, nie dokończyłam jazdy. - moja wściekłość sięgnęła zenitu.
- Czyli nie zdałaś. - stwierdził.
- Weź się przymknij, 'spedalony geju'. - zasiadłam przy stole w kuchni.
- Przyznaj się. - podszedł do mnie, dalej mnie wkurzając.
- Nie wiem czy zdałam, bo w połowie egzaminu wyszłam z auta, zostawiając pedofila w aucie. Proste? Proste. - wyrzuciłam z siebie to.
- Aż taki zły?
- Weź nie gadaj nic. - wytłumaczyłam mu wszystko, nie będąc świadoma, że w salonie siedzi we własnej osobie, Mario i wszystko słyszy.
- Powinnaś złożyć skargę. - odezwał się ten co nie powinien.
- A ciebie ktoś prosił o zdanie? - burknęłam. - Wyjebane mam na to. Pójdę tam jutro, zrobię maślane oczka i zdam, ewentualnie się z nim prześpię. To tak, jakbyś chciał wiedzieć. - powiedziałam to specjalnie.
Nie mówiąc nic, brunet opuścił nasz dom, to może lepiej. Nie muszę go oglądać.
- Żeś pocisnęła. - skwitował braciszek.
- No i? - zapytałam.
- Będzie źle... - rzekł tajemniczo.
- Zadzwonię do taty. - oznajmiłam i poszłam do swojego pokoju.
Powiedziałam mu wszystko, nie ukrywając żadnych szczegółów. On zaś mi pomoże i załatwi wszystko, w kwestii zmiany instruktora. Kto nie oprze się tacie słynnego Reus'a? Nikt. No właśnie. Żartuję, ale i tak jestem pewna, że tata to załatwi, on umie wynegocjować wszystko. I tak też było w tym przypadku. Po półgodzinie oddzwonił do mnie i oświadczył, iż mam się tam stawić jutro. Czyli załatwione. Ładnie podziękowałam i szczęśliwa zeszłam na dół. Okazało się, że przesiedziałam w pokoju półtorej godziny! Uch... godzina szesnasta, a ja mam taką chęć pojeździć!
- Reus Ty blondasie! - krzyknęłam schodząc ze schodów.
- Co chcesz, Reus blondasico? - odrzekł.
- Chodź pojeździć! - i znowu zauważyłam Mario... Boże, co on tu robi. ZNOWU!? Really? Nie, no ja mam zwidy. Tak, na pewno mam zwidy. - Eee, albo nie?
- Mario z Tobą pojedzie. - odpowiedział.
- Wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć. - powiedziałam sarkastycznie. - To już wolę pana pedofila.
- To tata. - dopowiedział, gdy ja wybierałam numer do mojego ulubionego kumpla. - Auba! Mam prośbę... [...] - rozmawiałam, a chłopaki patrzyli się na mnie ze zdziwieniem.
- Jak chcesz się zabić to jedź z Pierre. - zaczął się śmiać, braciszek kochany -,-
- Przesadzasz. - fuknęłam. W między czasie otrzymałam wiadomość, od Aubameyang'a. Już myślałam, że chciał się wycofać, ale jednak niee.
"Hmm, które by tu auto, wziąć..."
Odpisałam mu szybko i sprawnie.
"Te najwolniejsze!"
Ponownie sms.
"Żebym ja takie miał... :D"

"To znajdź! xD"

Już nie dostałam odpowiedzi, ale serio zaczęłam się wahać, czy to był dobry pomysł.. Auba to szybki chłopak. Szybkie samochody to dla niego pasja. Tak.. rozmawiałam z nim na takie tematy nie raz. Wiem, że z drużyny jest najszybszy, a jego samochody, to lamborghini i te sprawy. Strach myśleć, który wybierze... ma trzy! Nie wiem po co mu tyle, śmiał się, iż kiedy ma dobry humor bierze biały, kiedy zły - czarny i jeszcze jeden, chyba pomarańczowy, wchodzący w brąz. Coś takiego. Bierze go wtedy, gdy ma ochotę poszaleć. Cały Pierre. Po kilku minutach usłyszałam wark silnika, więc wyszłam z domu. Ujrzałam piękne BMW M4. Cudo, a nie samochód. Przyznaję się bez bicia, że takim cackiem nie miałam przyjemności jeździć. Lepszymi się woziło. Może nie lepszymi, ale o podobnych możliwościach.
- Siemka. - wsiadłam do auta.
- Cześć, cześć. - odparł ze smile'em. - Jak tam jazda?
- Jazda ok, instruktor do dupy. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ponownie opowiadając o dzisiejszym zdarzeniu.
- Dziad stary... - skwitował. No! Przynajmniej on mnie rozumie. - To co? Pojedziemy na jakieś odludzie i gaz do dechy Lea. - zaśmiał się.
- Dobrze by było. - powiedziałam.
Nie wiedziałam, że Auba zna takie miejsca poza miastem... mieszka tu od niedawna, ale widocznie już zapoznał się z wszelkimi zakamarkami. To był jakiś opuszczony plac, parking... obok zburzony budynek, zero osobników tylko ja, Pierre i samochód. Ogólnie nie ma się co dziwić, że nikt tu nie bywa. Miejsce odstrasza, zwłaszcza, gdy jest się samemu. Mi to nie przeszkadzało. Ważne, że jest gdzie pojeździć. Tak więc zamieniliśmy się miejscami, i teraz ja byłam kierowcą. Musiałam się zapoznać z ta machiną. Te do nauki jazdy są nijakie. Zwyczajne, proste samochody, szału nie ma, staniki nie latają, a tu... wręcz przeciwnie, jest na co popatrzeć i czym się zachwycać. Po dwóch godzinach 'zabawy' pojechaliśmy do domu... Weszliśmy do środka, nikogo nie ubyło, a przybyło. Mam na myśli Jessicę. Zaprosiłam kumpla do salonu, zasiedliśmy na kanapie. Marco przyniósł więcej prowiantu...  dla wszystkich. Mimo obecności Goetze, który siedział na przeciwko mnie... nie zwracałam zupełnej uwagi na niego. Mój wzrok powędrował na ręce Jess i Marco. Muszę przyznać, muszę.. oni są idealną parą. Uroczo to wygląda. Złączeni w uścisku. Ugh! Gdyby nie był moim bratem, brałabym się za niego. Dziwnie to brzmi, ale taka prawda. Kto by go nie chciał? Rozmarzyłam się... z tego wszystkiego nawet nie zorientowałam się, kiedy moja głowa spoczęła na ramieniu Auby.
- Lea? Żyjesz? - zapytała przyjaciółka.
- Co? Tak, tak. - powróciłam do świata żywych.
- Kiedy wy w końcu się ogarniecie? - zabrał głos Aubameyang, co mnie zdziwiło. - Pasujecie do siebie jak ulał, a zachowujecie się jak dzieci. - wyraził swoje zdanie, zwracając się do naszej dwójki, tzn. mnie i Mario.
- Wydaje Ci się.. Jesteśmy zupełnie inni... sorry, ale nie mam zamiaru rozmawiać o tym. - wstałam z miejsca.
- Przepraszam, ale po prostu nadal się wam dziwię, szczególnie Tobie Mario... stary umiesz zawalczyć? 
- Skończ! - krzyknęłam. 
- Dobra, ja już pójdę. - oznajmił Pierre. - Ty się nigdzie nie wybierasz. - powiedział do mnie, gdy szłam za nim. - Zostajesz! O tu. - zaprowadził mnie z powrotem na kanapę, a sam truchtem wybiegł z domu. - Bye! - krzyknął jeszcze i już go nie było.
Chcąc nie chcąc siedziałam w miejscu, sącząc powoli alkoholowy napój. Zauważyłam, że Mario mi się przygląda, patrzył na mnie, przepraszającym, niewinnym wzrokiem. Postanowiłam zmienić miejsce, mianowicie usiadłam pomiędzy nim, a Marco. Chciałam być blisko, ale nie potrafiłam się do tego przyznać. Chciałam się do niego przytulić, ale czy wypada? Raczej nie...




[Mario]
Lea, Lea, Lea, Lea, Lea... Tylko o niej myślałem. Powinienem przestać. Mam wybór. Odpuścić, albo walczyć, w tym że to drugie nie przyniosłoby rezultatu. Za dobrze ją znam, żeby tak istotnej rzeczy nie wiedzieć. Chciałem zrobić mały krok do przodu.. zaczynamy od początku, znaczy.. ja zaczynam. Ona nie chce mnie znać, a jednak - usiadła obok mnie. Na pewno nie po to, by posiedzieć przy Marco. W to wątpię. Potajemnie złapałem jej rękę, delikatnie gładząc. Potrzebowałem jej dotyku. Najzwyczajniej na świecie pragnąłem, żeby była moja, a ja jej... Nikogo więcej. Nie zabrała dłoni, czy to coś znaczy? Albo mi się wydawało, albo lekko się do mnie przesunęła. Miałem mały problem, to tak samo, mogłem to sobie wyobrazić, mieć jakąś schizę.. Nie wiem! Nie wiem co dalej robić. Ona zacięcie dyskutowała ze świeżo upieczoną parką, a ja milczałem, zastanawiając się nad dalszym postępowaniem. Nie odpycha, nie krzyczy, nie przezywa...
- Weź mnie przytul.. Jak tak na nich patrzę to rzygać mi się chcę. - powiedziała mi na ucho, ale tak że nikt inny nie usłyszał. Uśmiechnąłem się sam do siebie i objąłem blondynkę od tyłu. Jakkolwiek to brzmi, wyjaśniam - po prostu przytuliłem nic więcej... Dla mnie to krok w stronę czegoś... dobrego, bardzo dobrego.



______________________
Hej, cześć, siemanko!
Trochę krótki, ale wybaczycie, nie?
Jestem ciekawa, czego spodziewaliście się widząc tytuł tego rozdziału. Powiecie mi? :D
Od razu oznajmiam, że 'spedalony gej' jest zastrzeżone, iż wymyślone przez Wiktorię, i ja dostałam pozwolenie na użycie tego xD Nie tego oczekiwałam od siebie.. ale coś naskrobałam. Wczoraj i dziś. Mam nadzieję, że się spodoba. Postanowiłam to niedługo skończyć. Nie wiem ile mi jeszcze rozdziałów wyjdzie... kilka? Nie mam pojęcia, nie potrafię określić nawet mniej więcej. Cóż... Mario zbliża się do Lei? 
Wy tak myślicie... na pewno, za to ja... no wiem więcej na ten temat xD Dużo więcej. I pewne dwie kochane osoby także, wiedzą jak to się skończy. Pozdrawiam więc Was! <3
I resztę moich kochanych czytelników.
 Liczę, na długaśne komentarze i jakże motywujące do dalszego pisania! Pokażcie kto wytrzymał ze mną tyle i wytrzyma jeszcze przez pewien niedługi okres. :>
A i dziękuję, bo jest was 51! AŻ 51! WOW <3
zapraszam też, na moje inne blogi:
http://skoki-zyciem.blogspot.com/
http://the-story-is-complicated.blogspot.com/
i
bloga Wiktorii:
http://pogon-za-szczesciem.blogspot.com/
Dajcie jej motywacje, pisze świetnie, a ma 2 komentarze, w tym jeden mój... 
Kurde! To, że opowiadanie nie jest o Reusie.. a może jest? Tego nikt nie wie.
Jak na razie, wiemy że głównymi postaciami są: Alex i Subotić, Subo jako przyjaciel! :D Wracając, Borussia nie składa się tylko z Reusa! No ludzie. Moje opowiadanie jest o Goetze, a czytacie.
Kto wie, czy Wiktoria nie trzyma w tajemnicy głównego bohatera, i miłości Alexandry?
Zapraszam, bo warto.

PA!




niedziela, 2 marca 2014

27.

*

[Mario]
Ann, Ann, Ann, Ann i Ann... O co im wszystkim chodzi? Lea twierdzi, że przyjechała do mnie, natomiast Marco widział ją tu, na imprezie... Z ręką na sercu mogę przyznać, iż nie widziałem jej od.. naszego zerwania, dokładnie od tamtej pory. A nie sorry, właśnie ją zauważyłem. Strój niczym kobieta lekkich obyczajów, jak to ona ma w zwyczaju. Chwila... ale dokąd ona idzie? Dyskretnie obserwowałem ją z daleka, podeszła do jakiegoś mężczyzny, pocałowała go. Czyli, ma kogoś. To jakim cudem miałaby przyjeżdżać do mnie? Czy ona kiedyś zostawi mnie w spokoju? Przydałoby się, przez nią nie mam nawet co walczyć, o Leę, bo i tak mi nie uwierzy. Lea, właśnie... a jeśli zobaczyłaby ją i jej nowego chłopaka... Zacząłem się rozglądać, ale marne. Nie było jej nigdzie, ani z Mel, ani z Marco, z rodzicami także nie... Wychodzi na to, że wróciła do hotelu, zapewne razem z Yv, jej mężem i Nico. No tak, Nico zapewne nie wytrzymałby bez snu, aż tak długo. To oznacza, że nie ma szans, żeby blondynka mi uwierzyła. Jestem w tej kwestii przegrany, a to wszystko, bo Ann postanowiła sobie tu przylecieć i rozwalić to wszystko co udało mi się do tej pory zbudować. Tą więź między mną, a siostrą Reus'a. Już jej nie ma... zawaliła się. Dlaczego to ja trafiłem na taką kobietę, jako jest AK, gdybym jej nie poznał, wszystko by grało, byłoby w jak najlepszym porządku.
Zebrałem się, przeprosiłem wszystkich i po drugiej w nocy, udałem się do hotelu. Siedzenie tam, nie miało najmniejszego sensu. Tak samemu, bez towarzystwa, nie licząc oczywiście rodziny i Marco z Jess. Chciałem być tam tylko z jedną osobą, której zdobycie jest dla mnie w tej chwili nieosiągalne, zbyt trudne. Lea jest trudna, nie wiem jak kiedyś Chris'owi, tak temu palantowi, udało się tak szybko stworzyć z nią związek, który na szczęście nie wypalił. Nie miałem siły nawet na szybki prysznic, jedyne czego chciałem to położyć się do łóżka, ze świadomością, że to wszystko jutro okaże się głupim snem, koszmarem, lecz to niemożliwe. Problemy z dnia, na dzień bez powodu nie znikną, a szkoda... bo był jeden problem, Ann. Po kilkunastu minutach próba zaśnięcia się udała... Odpłynąłem.




[Marco]
Obudziłem się w wyśmienitym humorze, ze wspaniałą kobietą przy boku. Tak, przespaliśmy się i nie, nie działał tak na nas alkohol. Jessica prawie nie piła nic, prócz lampki szampana i na jednym, czy dwóch drinkach skończyła i była w pełni świadoma, co się wydarzyło. Boże, ja się chyba zakochałem. Chyba? Nie, na pewno. Pogładziłem dziewczynę po policzku, na co ona zareagowała seksownym mruknięciem... Oszalałem... Jest idealna, jak dla mnie. Niby na świecie nie ma ideałów, ale ja swój znalazłem. Zauważyłem, że brunetka otwiera powoli oczy i uśmiecha się.
- Marco, co Ty robisz u mnie w łóżku? - zapytała zaspana.
- Tak się składa, że sama mnie wczoraj do niego zaprosiłaś. - zaśmiałem się, poruszając znacząco brwiami.
- A no tak. - otrzeźwiała, przygryzając wargę.
- Nie rób tak. - mruknąłem, całując ją w kącik ust.
- Jak? - znowu to zrobiła.
- Chętnie bym do Ciebie wrócił, ale wiesz... głodny jestem. - zaśmiałem się, wychodząc z łóżka i zakładając bokserki.
- No ok, ale mógłbyś mi dać coś mojego? - wskazała na swoją walizkę. Posłusznie do niej podszedłem i otworzyłem.
- Hmmm. - zastanawiałem się nad wyborem, a był duży... - Może być ten? - spytałem machając jej czarnym, koronkowym biustonoszem. Kiwnęła przytakująco głową. - I to? - pokazałem jej dolną część bielizny do kolory, wręcz do pary. Także się zgodziła, dlatego zasunąłem walizkę i usiadłem na skraju łóżka. - Chcesz? - zapytałem ze śmiechem, trzymając jej rzeczy.
- Nie, wiesz... Wolę paradować goła i wesoła. - rzekła sarkastycznie.
- Spoko, to chodź. - chciałem zerwać z niej kołdrę, ale gdy zobaczyłem jej złowrogie spojrzenie, od razu wyrzuciłem z głowy tę myśl i grzecznie oddałem jej bieliznę.
- Odwróć się. - zarządziła.
- Po co?
- Reus. - znowu te straszne spojrzenie.
- Dobra, dobra. - zgarnąłem swoje świeże rzeczy i poszedłem do łazienki, wziąć prysznic. Po wszystkim wróciłem do pomieszczenia, w którym urzędowała Jessica, zbierająca ubrania z podłogi. Zaśmiałem się na samą myśl, tego co działo się, jeszcze kilka godzin wstecz...




[Lea]
Wstałam z lekkim bólem głowy, nie przesadzałam zbytnio z alkoholem, ale przyznaję się bez bicia, że wypiłam z dziesięć drinków, każdy z inną ilością procentów. Ale to nic nie dało.. do hotelu wróciłam jakoś po pierwszej. Nie miałam ochoty tam dłużej siedzieć, zaliczam ten dzień, a raczej cały rok do nieudanych. Mimo, że były przyjemne chwili, ale nie chcę ich sobie przypominać... Ogarnęłam się w miarę i zeszłam, a raczej zjechałam windą na parter do hotelowej restauracji, w celu zjedzenia śniadania, przed popołudniowym wylotem z Dubaju. Tak, dziś wracamy do Niemiec i w końcu zacznę chodzić na prawo jazdy. Przynajmniej jedna optymistyczna wiadomość. W restauracji była już Jess wraz z moim bratem. Zamówiłam posiłek i dosiadłam się do nich.
- A co wy tacy radośni? - zapytałam.
Spojrzeli na siebie szeroko uśmiechnięci... coś ukrywali, a ja musiałam to od nich wyciągnąć.
- Czyli jesteście razem?
- Jesteśmy? - to samo pytanie posłał Marco do mojej przyjaciółki.
- Mnie się pytasz? - zaśmiała się.
- No Ciebie, a kogo? - uśmiechnął się.
- Aha. Dobra. Czyli tak. - podsumowałam ich gadkę.



*



Nadszedł czas wylotu, właśnie teraz jesteśmy w samolocie, który przetransportuje nas do Niemiec. Wśród nas nie ma mojej ulubionej pary... mianowicie Mario i Ann. Nie wnikałam gdzie są, czy mają zamiar wracać. Nie chciałam nawet, żeby pokazywali się w Dortmundzie. Dla pewności rozejrzałam się po samolocie... nie widziałam ich, na szczęście.
- Mario został z Fabianem dzień dłużej. - oznajmił Reus, który zajmował miejsce za mną. Ta jasne.. z Fabianem. Lepszej wymówki nie mógł wymyślić. Fakt, faktem najstarszego z rodzeństwa Goetze, nie było... Ale pewnie to wszystko jest ustawione... Po co w ogóle o tym myślę? To nie ma sensu... pobawił się moimi uczuciami, sprawił, że przekonałam się do niego bardziej... dużo bardziej, byliśmy zbyt blisko... i koniec. Poleciał do swojej byłej, największej zołzy świata. Znając Ann, szybko się na niej przejedzie... znowu.
W pewnym momencie dosiadł się do mnie... w tym momencie mogę go określić przyjacielem, a więc mój przyjaciel Gabończyk, Pierre. Próbował mnie rozweselić, bo jak to on stwierdził mam nadętą minę. Chwilowo udało mu się to.. On po prostu jest mistrzem, jeżeli chodzi o rozśmieszanie ludzi i z tego co wiem na boisku też świetnie się ukazuje. Właśnie ten oto osobnik umilił mi lot i sprawił, że zapomniałam na moment o zdarzeniach z poprzednich dni. Znam go zaledwie kilka tygodni, a już robi za mojego kumpla. Tacy jak on powinni być wszyscy faceci, czyli pozytywnie nastawieni do wszystkiego.. Szczerze znam jeszcze jednego takiego, ale jak wiecie - nie mam ochoty nawet wypowiadać tego imienia na M...




[Kilka dni później]
Właśnie zaczęłam chodzić na kurs prawa jazdy. Wszystko jest ok, nie licząc dziwnego instruktora, który akurat trafił się mnie... Jest serio dziwny. Pierwszego dnia, dostałam jakąś tam książeczkę, bla, bla... i płytkę, z której powinnam się uczyć, ale strasznie mi się nie chce. Marco wyjechał z drużyną na zgrupowanie, gdzieś daleko, nie wiem gdzie dokładnie. A to oznacza, że od kilku dni mieszkam sama. Jess przychodzi do mnie regularnie i ciągle kontaktuje się z Marco. Boże... ona ma obsesje i on też. Jak wróci to ja z nimi nie wytrzymam, nie ma bata. Oczywiście moja przyjaciółka czuje się znakomicie z tego powodu i cały czas ględzi, że nie może się doczekać jego powrotu, itd... Właśnie w tym momencie rozmawia z nim przez telefon, a że włączyła tryb głośno mówiący, wszystko słuchałam.
- Mario nie zamulaj. - usłyszałam śmiech brata.
- Co? Weź spadaj... - odpowiedział.
- Z takim mieszkać w pokoju...- westchnął.
Nie chciałam tego słuchać, dlatego poszłam na chwilę do łazienki, gdzie chciałam przeczekać czas do zakończenia konwersacji.
- Leę mi przegoniłeś. - czy ja muszę zatkać uszy, żeby tego nie słyszeć?
- To ona tam była?
- No ja jestem u niej.
Wyszłam z łazienki.
- Jess proszę, czy mogłabyś wyłączyć ten cholerny głośnik? - uniosłam się.
- Dobra już. - przyłożyła telefon do ucha i ciągnęła rozmowę.
Jednym zdaniem.. Moje życie jest nudne. Stało się jedną, wielką rutyną. Wstaję, zjem, siedzę, gdzieś wyjdę, najczęściej na zakupy do spożywczaka, znowu siedzę i idę spać. I co dwa dni wciskam tam pójście na kurs. Szkołę olałam totalnie i  w końcu muszę się w niej pokazać, zwłaszcza teraz po przerwie świątecznej, bo przed nią.. w Grudniu byłam na uczelni chyba z trzy razy. Więc w każdej chwili mogą mnie wylać, a ja naprawdę chcę zaliczyć te zajęcia, i znaleźć dobrą pracę, spełniać się w zawodzie fotografa....




[Mario]
Na zgrupowaniu jak zawsze byłem w pokoju z moim najlepszym przyjacielem. Jak wiadomo, że jest nim Marco, który w tej chwili zacięcie dyskutował ze swoją dziewczyną przez telefon. Na początku byłem zdziwiony, że mówi do kogoś "Cześć kochanie", iż nie wiedziałem, że związał się z Jess i jak zwykle dowiedziałem się ostatni, no może nie, ale też nie jako pierwszy. Irytowała mnie ta pogawędka, pewnie dla tego, że w tych iPhone'ach są takie dobre głośniki, że mimo wszystko osoby trzecie wszystko słyszą. Ugh... miałem ochotę wyjść, ale co by to oznaczało? Moją słabość? Nie, nie zrobię tego. Z tego co zrozumiałem, Jess nie jest sama, a z ... Leą. Tak z Leą, moją Leą... Nie, ona nigdy nie będzie moja...





*****************************
Jest i kolejny. 
Szczerze nie wiedziałam, że uda mi się dodać rozdział jeszcze w ten weekend, a jednak. 
Wczoraj wieczorem coś mnie naszło i napisałam pół tego, albo więcej, a dziś tylko dokończyłam.
Niestety, długością nie powala, jak ostatnio wszystkie rozdziały w moim wykonaniu.
Dziękuję za komentarze i liczę na więcej (takich dłuższych), co strasznie potrafią mnie zmotywować. Wszystko w waszych rękach XD
A nasze pszczółki wczoraj wygrały meczyk ! <3
Szczerze po słabszej pierwszej połowie, nie spodziewałam się 3:0, ale jest super! 
A i tak dodatkowo... Lubię się z Wami kontaktować, więc proszę, oto moje GG: 50076259 .
Chętnie popiszę ;* O byle czym ;D

Pozdrawiam. Juliana.