***
Emmm... no! Zdałam, zdałam, zdałam! Nie miałam żadnych problemów, zresztą.. wczoraj też, ale ten instruktor.. A szkoda gadać. Na szczęście nie będzie już tam pracował. Jakieś inne trzy dziewczyny doniosły na niego na policję, zanim ja zdążyłam coś zrobić. Mniejsza z tym, najważniejsze to, że zdałam, dzięki współpracy z nowych, dużo młodszym i milszym instruktorem jazdy. Właśnie wracam do domu, już któryś raz z kolei idę piechoto, jak nigdy. Trochę ruchu nie zaszkodzi, a zwłaszcza półgodzinny spacer. Ludzie nie spodziewaliby się takich słów, prosto z moich ust. Ci co mnie znają, doskonale wiedzą, jakim jestem leniem i nie tylko. Nic mi się nie chce, a teraz nagle spacerów, i to długich mi się zachciewa. Coś jest nie tak.. Może przez to radość? Kto wie... Idąc tak, w oddali ujrzałam Chris'a. Tak to na pewno był on. Zaczęłam biec, truchtem. Tylko to mi przyszło do głowy. Także, z nadzieją, że mnie nie pozna biegłam wolnym tempem dalej, lecz to na nic... Zapewne pomyślicie, jak miałby mnie niby nie poznać? Otóż... Lea nigdy nie biega i on o tym doskonale wie.
- Lea? Co Ty robisz? - a jednak... co robić? co robić? Przecież to istny damski bokser.
- Biegam, nie widzisz? - po wypowiedzeniu tych słów, zatrzymałam się, wlekąc się dużo wolniej, co spowodował ból w prawej łydce, uniemożliwiający bieganie.
- No właśnie widzę... Cześć kochanie. - znowu zaczyna! Nie, nie, nie.
- Dasz mi kiedyś święty spokój? - warknęłam, poddenerwowana.
- Hmmm.... Raczej nie. - zaśmiał się złowieszczo. - Chyba, że spełnisz jedną moją zachciankę. - poruszał znacząco brwiami, podchodząc do mnie na niebezpieczną odległość. Już wiedziałam o co chodzi. Oczywiście nie przeszło mi nawet przez myśl, aby się zgodzić. Co to, to nie! Nigdy.
- Schrzaniaj na drzewo. - rzuciłam oschle, co nic nie zdziałało, wręcz pogorszyło sytuację. Ponownie się zbliżył i z zachłannością wpił się w moje usta. Ble, ble, i jeszcze raz, ble! Co on sobie wyobraża? Najpierw jesteśmy parą, wszystko ładnie, pięknie, dopóki nie zaciągał mnie do łóżka.. OMG... dobrze, że mu wtedy uciekłam. Na samą taką myśl, aż wzdrygnęłam z obrzydzenia. Tym razem, również go odepchnęłam. - Nie dotykaj mnie nigdy więcej, rozumiesz!? Jesteś ohydny! - dodatkowo pchnęłam go z całej mojej siły, której zbyt dużo nie mam, aczkolwiek stracił równowagę i spadł prosto na tyłek. Dobrze mu tak! A ja korzystając z okazji, mimo narastającego bólu dużo szybszym krokiem ruszyłam w stronę do domu, do którego już tak niedaleko... To mnie motywowało. Coraz mniejsza odległość i coraz większy ból. Na szczęście obyło się bez gorszych problemów, doszłam do drzwi, na których widok miałam ochotę skakać z radości, tylko że nie mogłam... Od razu po otwarciu kluczami drzwi, zdjęłam szybko kurtkę, buty i rzuciłam gdzieś w kąt. Ledwo, ale doczłapałam się do salonu, sięgnęłam po piloty i włączyłam telewizję, dodatkowo kładąc się wygodnie na kanapę, aby oszczędzić nogę i zmniejszyć ból do minimum, szczerze... to chyba niemożliwe w tym momencie.
Po niecałej godzinie bezczynnego leżenia, postanowiłam, że zrobię sobie herbatę, a w zimowym sezonie, czy jesiennym - jestem maniakiem herbat! Zwłaszcza tych owocowych. Delikatnie utykając skierowałam swoje kroki do kuchni. Nadal cholernie mnie bolało... za jakie grzechy!?
- A ty co, znowu z głośnika spadłaś? - zaśmiał się głupio, mój braciszek, który właśnie wrócił z treningu.
- Widzisz gdzieś tu tą kolumnę, ciemnoto? - wydarłam się. - Rozwaliłeś ją kilka miesięcy temu! - przypomniałam.
- Znając twoje możliwości, pewnie spadłaś z łóżka, albo z jednego schodka. - dalej mnie wkurzał.
- A mylisz się! Z krawężnika. - zażartowałam podirytowana.
- Jeszcze lepiej. - powiedział, rzucając torbę treningową w salonie. - Tylko ręki nie złam, jak będziesz obok niej przechodzić. - zaśmiał się, zasiadając na kanapie, na której po chwili i ja się znalazłam.
- Bardzo śmieszne. - rzekłam ironicznie, stawiając ciepły napój na stoliku.
- Która to godzina? - zerknął na zegarek. - O cholera! Zaraz Jess przyjedzie! - zerwał się z miejsca, pobiegł do łazienki. Po chwili wyszedł z pomieszczenia, a na odległość było czuć te zacne perfumy, które oczywiście dostał na gwiazdkę od Jessici. Zaledwie kilka minut później można było usłyszeć dzwonek do drzwi. Blondyn z wielkim zapędem poszedł otworzyć drzwi.
- A to ty. - usłyszałam. Czyli to nie moja przyjaciółka, a jak nie moja przyjaciółka to... Mario.
- Miłe przywitanie, czym sobie na to zasłużyłem? - jak zwykle żarty trzymają.
- Wiesz... spodziewałem się wiele piękniejszej istoty. - na te słowa, zaśmiałam się.
- Pfff... niby kogo? - stali, rozmawiając w progu.
- Na wesele prosić przyjechałeś? - przerwałam im, wtrącając się w pogawędkę.
- No! Na nasze. - przeszło mi przez myśl, żeby podejść do niego i nie oszczędzając ręki, przypieprzyć mu w ten głupi ryjek, ale oczywiście nóżka odmawiała posłuszeństwa. Chociaż już nie musiałam... sam się dosiadł!
- Auu! Pacanie, boli. - jęknęłam, gdy zwalił moje nogi z kanapy. - Ciota głupia!
- Lea z krawężnika spadła. Rozumiesz... - śmiał się Reus. - O, moje kochanie wzywa. - wyszedł z domu, wpatrując się w ekran telefonu.
- Co ci się stało? - spytał.
Powiedziałam mu co i jak, myślę, że nie pogorszę tym sprawy...
- Któryś raz z kolei, mam ochotę mu porządnie przy.... poobijać łeb. - warknął.
- Dam sobie radę. - odparłam...
- To mówisz, mięsień? - pokiwałam przytakując, głową. - Tu? - dotknął, a ja syknęłam z bólu. - Prawdopodobnie naderwany... albo przejdzie niedługo. Masaż by się przydał, a mówiono mi, że mam ręce do tego stworzone. - nawijał, a ja spojrzałam na niego dziwnie... - Spokojnie, działam cuda.
- Taaa. - mruknęłam pod nosem, co nie uszło jego uwadze.
- Słyszałem... - powiedział, masując mi obolałe miejsce, zarazem uśmiechając się do siebie. Nie wnikałam o co mu chodzi... nastała kompletna cisza. Nic, zero kontaktu. Marco gdzieś wryło, a podobno Jess miała przyjść tu do nas. Ugh.. sama już nie wiem, co myśleć. Mario, Mario, Mario... postanowiłam sobie coś, ale nie wiem kiedy mogę mu o tym powiedzieć. Teraz? Nie, nie dam rady, chyba? Mam wrażenie i tak jest, że wszystko wróciło do normy, jedynie żyć przeszkadza mi Chris. Nie chcę go już nigdy widzieć na oczy. Nigdy. Po masażu autorstwa Goetze'go, serio czułam już mniejszy ból. Może to nic takiego? Jutro być może, będę normalnie biegać, skakać i co tylko... nie! Biegać nie będę, to nie dla mnie i mojej kondycji, której w ogóle nie mam.
- Mogę? - zapytał, wskazując na miejsce, co znajdowało się bliżej mnie... za blisko. Mimo to, pozwoliłam mu. Co miałam zrobić? Nawrzeszczeć na niego, za nic? To byłoby bez sensu, a zbyt dużo razy się zdarzało. Czemu taka byłam? Dlaczego teraz taka nie jestem? Jestem inna, całkowicie inna, niż sprzed roku. Wtedy nic się nie liczyło. Wyjebane na wszystko, pełen luz. A teraz? Zmienił mnie chłopak, chłopak, którego kiedyś wręcz nienawidziłam. Wkurwiał mnie swoją obecnością, tym że przychodził po prostu do Marco. Na dużo mu pozwalam, aż za dużo... Przybliżył się twarzą do mnie. Jezus... nie, nie, nie! - Coś tu masz. - palcem, delikatnie przejechał mi po twarzy, po to, żeby zaraz mnie pocałować. Czy on musi mi to robić? Z wielką obawą o moją reakcję, muskał moje usta. On przyciąga... cholernie przyciąga do siebie, że nie byłam w stanie po prostu się odsunąć. Lea, jaka ty głupia jesteś! Ogarnij się!
- To my może pójdziemy. - usłyszałam ciche śmiechy, zza naszych pleców. Nie! Oni to widzieli i znowu pomyślą, że... Kurwa!
- Nie! - krzyknęłam, lecz za późno, bo wyszli... choć to raczej nie było do nich... - Mario musimy porozmawiać. - rzekłam stanowczo, opuszkiem języka nawilżając usta.
[Marco]
- Jak nic jeszcze dziś będą razem. - cieszyła się moja dziewczyna. Przytaknąłem jej i objąłem w pasie. Wybraliśmy się na spacer, nie chcieliśmy im przeszkadzać, bo nie wiadomo do czego dojdzie. Znając Mario... nie no! Po nim wszystkiego można się spodziewać, dosłownie. Szczerze, bardzo chciałem, aby Lea była w końcu szczęśliwa. Znaczy ona jest, jeżeli nie jest pokłócona z Mario, ale fajnie byłoby, gdyby byli razem. Lecz gdybać można zawsze. Nigdy nie jest jasne, zakończenie. Nie mam pojęcia co z tego wszystkiego wyjdzie i czy im w ogóle wyjdzie. Choć, jakby byliby już ze sobą, na pewno kibicowałbym im z całego serca. Może tego nie widać, ale zależy mi na szczęściu ich obojga. Mi się udało, mam nadzieję, że nie zawiodę się na Jess, tak samo jak na Caro... Ale... Jessica chyba taka nie jest. Z Leą, przyjaźnią się już bardzo długo, nie wiem czy nie z siedem lat, albo więcej. Moja siostra zna ją lepiej, niż każdy inny i z tego co wiem to dobra dziewczyna, a najlepsze jest to, że ostatnimi czasy, zanim jeszcze zostaliśmy parą, podkochiwała się we mnie, co przekonuje mnie jeszcze bardziej do jej miłości. Ja oczywiście też ją kocham, wcześniej jedynie mi się podobała, nie patrzyłem na nią jak na kobietę, tylko kumpelę siostry. Nic więcej. A teraz? Jesteśmy razem, i raczej będziemy jeszcze długo. Nigdy nic nie wiadomo. Nigdy... to takie ciężkie słowo, którego zbyt często nie powinniśmy wypowiadać, choć i tak to robimy.
[Lea]
- Tak nie może być, Mario... - zaczęłam rozmowę, już całkowicie na poważnie. - Ja sobie to wszystko przemyślałam... i...- ciężko było mi to powiedzieć. Nie chciałam go zranić. Pragnęłam tylko, żeby mnie zrozumiał, oraz był przy mnie, ale nie jako partner życiowy.- I? - niecierpliwił się.
- Daj mi skończyć, dobrze? - burknęłam.
- Przepraszam.
- Po prostu myślę, że nie pasujemy do siebie. - to był temat, który dręczył mnie po nocach. Naprawdę, ale w końcu doszłam do pewnego wniosku i jestem tej decyzji stuprocentowo pewna. - Nie powinniśmy być razem, więc nie oczekuj tego ode mnie. - kontynuowałam, a chłopak zerwał się z miejsca, z zamiarem opuszczenia domu. - Czekaj. - poprosiłam. - Chodź, usiądź. - nakazałam, a sama wstałam z miejsca. Musiałam chodzić... wtedy mi się lepiej myśli, i lepiej formułuje zdania. Nie liczyło się to, że bolała mnie noga, mniej, ale bolała... - Ja wiem, że to nie jest lekki temat. I sama się dziwię, że takowy poruszyłam.
- To co teraz?
- Chciałabym, żebyśmy byli przyjaciółmi. Tak jak wcześniej. Proszę cię, Mario! - odparłam widząc jego zniesmaczoną minę. - Przynajmniej spróbuj mnie zrozumieć.
- Jak mam cię zrozumieć, jak totalnie niczego nie ogarniam. Dawałaś mi znaki... myślałem, nie... byłem pewien, że mnie kochasz, darzysz mnie jakimś uczuciem. - mówił, a ja opadłam z bezsilności na kanapę.
- Bo tak jest. - rzekłam cicho, z nadzieją, że nie usłyszał.
- To czemu jesteś taka niedostępna, Lea! Jesteś dorosła, nie podejmuj decyzji, bez poważnego przemyślenia i przeanalizowania.
- Mario, ja wszystko dokładnie przemyślałam. - westchnęłam ciężko.
- Mam rozumieć, że nie mam w ogóle na co liczyć? - widziałam ból w jego oczach... On w każdym wydaniu jest mega seksowny... O czym ja myślę?
- Możesz liczyć na wiele, ale...
- Nie to. - dokończył za mnie.
- Przepraszam! Wiem, że się starałeś. Wierzę ci, że z Ann to nieprawda, ale ja nie potrafię.. - tyle mogłam jeszcze z siebie wydusić. Mówiąc to schowałam twarz w dłonie. - Byłam głupia. Poprawka... Ja jestem głupia.
- Nie. - rzekł krótko. - Na świecie jest tylko jeden negatywnie pierdolnięty człowiek... i ja nim jestem. - teraz tak będzie? Boże... co ja zrobiłam! Nie chciałam, aby obwiniał siebie, bo wszystko to, jest moją winą... - Przyjaźń? - spytał... miałam wrażenie, że od niechcenia, ale co się dziwić?
- Jeżeli tylko chcesz. - uśmiechnęłam się.
- Chcę! Ba... ja tego pragnę. - zaśmiał się, rozluźniając atmosferę.
- Gejuchu! - powiedziałam, a on spojrzał na mnie pytająco. - Hahaha! Reagujesz! - zaczęłam się śmiać jak wariatka. Tak, da się tak szybko zmieniać humory.
- Ej! - rzucił we mnie poduszką, oczywiście od razu mu oddałam, o wiele mocniej. - Ho ho! Leci wpierdziel! - zaczął mnie łaskotać, co nie robiło na mnie wrażenia. - Fuck! Znowu zapomniałem, że na ciebie to nie działa. - znowu się roześmiałam. - Nie śmiej się! Każda normalna dziewczyna ma łaskotki!
- Ale ja nie jestem normalna. - rzekłam bez zastanowienia.
- Właśnie wiem. Jedyna w swoim rodzaju, Lea. Drugiej nie znajdziesz. To dobrze, jeszcze bym się pomylił i co wtedy?
- Wtedy byś miał standardowo, grzecznie mówiąc... przerąbane mój drogi. - kopnęłam go.
[Mario]
Z jednej strony wszystko jest w najlepszym porządku, a z drugiej... czego innego oczekiwałem. Cóż takie życie... ale dlaczego dla mnie w kwestii miłości, jest tak okrutne? Postanowiłem zostać jeszcze trochę z Leą, tylko moją przyjaciółką. Oglądaliśmy jakiś tam film, co zbytnio mnie nie obchodził, iż większą uwagę zwracałem na Reus'ową. Chciałem, wręcz pragnąłem poczuć znowu smak jej ust, ale nie wypada. Ugh... w tej sytuacji mogłem ją tylko przytulać, i to właśnie uczyniłem.
[Lea]
Ciekawe co przyniesie jutrzejszy dzień? Szesnasty luty, dzień moich urodzin... Szczerze? Nie za bardzo jestem z tego zadowolona. Wszelkie życzenia, co po kilku godzinach zaczynają irytować, szczególnie taką osobę, jaką jestem ja... Nic, ani nikt mi nie dogodzi... jak zwykle.
*****************
Nie powala niczym! Tak, ale...
Proszę! Jest 29, a zarazem według moich obliczeń...XD prawie ostatni.
Niestety. Wiem, że nie ma sensu ciągnąć tego w nieskończoność, co byłby całkowicie bez sensu. No tak, bo kto chciałby czytać sielankę, ciągle, ciągle, ciągle? Ja nie... Dlatego postanowiłam to zakończyć i pewne osoby mnie w tym poparły. Po prostu tak będzie najlepiej, choć szczerze mówiąc... trudno mi tak będzie zostawić tak te opowiadanie.... więc.... dowiecie się w epilogu.
Ja zła! ;D
Jeżeli czytacie to komentujcie, tak żeby mnie zachęcić... do czegoś tam... i innych blogów ;)
Zapraszam na wspaniałe blogi: http://theydonotknownothingaboutus.blogspot.com/ i: http://kocham-cie-kochanie-strory.blogspot.com/ czytajcie i zostawcie po sobie ślad... Standardowo też, wbijcie na moje blogi: http://the-story-is-complicated.blogspot.com/ oraz:: http://skoki-zyciem.blogspot.com/