sobota, 11 października 2014

6.

(Mario)           
         Przed wyjazdem na mecz do Berlina, cholernie się stresowałem. Pomyślicie: Czym? Przecież jesteś zawodowym piłkarzem i grasz mecze co tydzień. Otóż to... nie stresuje mnie zbliżający się mecz, a czy ona na nim będzie, w końcu mi to obiecała. Głupi jestem, ale nic na to nie poradzę, taka moja natura, niezbyt piękna. Słysząc dzwonek do drzwi, wiedziałem już kto to, oczywiście Marco, bo miał po mnie podjechać, dlatego krzyknąłem:
- Wejść!
 Nie wiedzieć czemu, on nadal stał pod drzwiami. Podirytowany do najwyższego stopnia, otworzyłem drzwi, w pełni gotowy, zdeterminowany, aby wygrać dzisiejsze starcie z Bayernem Monachium o Puchar Niemiec. Zamurowało mnie, gdy zobaczyłem, że Marco jest kobietą. To nie on właśnie stał przede mną, to ona. Moja blondyna wcale się nie zmieniła. Dziwnie się czułem, poniekąd miałem wrażenie, że to sen, bo wiedziałbym kiedy spodziewać się powrotu Lei.
- Nie wpuścisz mnie? - spytała niemal szeptem.
- Jasne, wchodź - przyodziałem jeden z najlepszych uśmiechów.
Jednak ta, zamiast wejść do środka, rzuciła się prosto na mnie. Nie powiem spodobałoby mi się to, gdybym się nie spieszył i ... nie czułem tego co przedtem, gdy mnie całowała. Z bólem odepchnąłem ją lekko i obejrzałem od stóp do głów. Widziałem na jej twarzy uśmiech, lecz nie ten sam uśmiech, który żegnałem wtedy na lotnisku.
- Nie - powiedziałem. - Żartujesz sobie? - zrobiłem krok w tył.
To wcale nie była ta dziewczyna, którą naprawdę kochałem. To żmija, której serdecznie nie lubiłem, a teraz nienawidzę. Jak mogłem nie zauważyć!? Takie same rysy twarzy, ale różniło je kilka elementów... W sumie teraz już nic. Ścięła włosy, ułożyła je tak samo jak ma zawsze Lea. Czy to normalne? W głowie się nie mieści.
- Głucha jesteś!? To spierdalaj - krzyknąłem w złości.
Nigdy nie obchodziłem się tak z kobietami, ale ona to wewnątrz jest rozpuszczonym dzieciakiem. Jest wyjątkiem. Nie mam pojęcia co da jej takie zachowanie. Na pewno nie plus u mnie. Właśnie zaprzepaściła sobie szanse, żebym chociaż mówił do niej "cześć". Nie odezwała się na szczęście, bo pogorszyłaby sprawę, uciekła bez słowa. Mam nadzieję, że nie zobaczę jej więcej na oczy. Jednak złe klony istnieją.


(Marco)       
         Drogę na stadion przebyliśmy w zupełnej ciszy. Miałem wrażenie, że Mario zaraz wybuchnie, trzęsły mu się ręce z nerwów. Zawsze tak ma, gdy jest wkurzony i najlepiej by kogoś porządnie uderzył, żeby się wyżyć, ale kontrolował się.
- Czekaj - zatrzymałem go, gdy chciał wysiąść. Spojrzał na mnie pytająco. - Co jest? Chyba nie powiesz mi, że denerwujesz się meczem i jakimś tam Bayernem?
- Kpisz - prychnął. - Nic nie jest. Chodź czekają na nas - sprytnie zmienił temat. Choć ja i tak wiedziałem, że coś jest na rzeczy.
- Co ona z tobą robi - mruknąłem cicho, ale tak, żeby mnie usłyszał.
- Raczej co ze mną jest, gdy jej nie ma - poprawił.
Uśmiechnąłem się mimowolnie.


(Lea)
        Dzisiaj od x czasu wybieram się na mecz. Tylko z jednego, jedynego powodu. Chcę ich znowu zobaczyć. Mojego kochanego, głupiego brata i równie walniętego jego przyjaciela. Kupę miesięcy minęło od naszego ostatniego spotkania. A ja prawie się z nimi nie kontaktowałam. Mam tu dużo pracy, aż za dużo, ale szefuńcio jest ze mnie zadowolony. Nie oszukujmy się, je mi z ręki. Mogę wziąć sobie dzień wolny na opieprzanie się do woli, ale (o dziwo!) chcę zdobywać więcej doświadczenia i pracować już nawet z tymi sztucznymi modelkami, z którymi mam aktualnie do czynienia. Jedna sesyjka, druga sesyjka, trzecia. A więc roboty nie brakuje. Wracając... Z wielkim zapałem przygotowuje się do meczu, nie chcę nikogo zawieść nie stawiając się, a pokazać, że mi naprawdę zależy. Końcowemu efektowi przyglądałam się w lustrze, dumając, czy mogę tak się pokazać. Nie mam koszulki Borussi przy sobie, więc jestem zmuszona założyć coś zwykłego. Postawiłam na czarne, skórzane rurki i także czarną, ale z złotymi wstawkami gdzie nie gdzie, bluzkę z długim rękawem. Do tego żółte trampki, które na szczęście zabrałam ze sobą, Nieuniknioną rzeczą w tym wszystkim był ładny zapach, dlatego potraktowałam się moją ulubioną perfumą.
- Pięknie - usłyszałam za sobą.
Nawet nie zauważyłam, kiedy wtargnął do mojego pokoju, a już stał za mną.
- Myślisz, że mogę tak iść? - spytałam, okręcając się wokół własnej osi.
- Jest idealnie. Skusiłbym się na taką kobietkę - zaśmiał się.
- Nie jesteś zbyt przekonujący. Mógłbyś chociaż się nie śmiać - burknęłam.
- Ależ się nie śmieje, wyglądasz ślicznie, naprawdę i chętnie... - nie skończył - Może lepiej nie chcesz wiedzieć - ponownie zachichotał.
Zapomniałam już jak ten jego głos działa na dziewczyny.
- Dzięki i tak, lepiej nie kończ - odwróciłam się do niego przodem.
- Ty sobie idziesz na meczyk, a ja mam się tu nudzić. Kompletnie sam, umierający przez tą samotność - objął mnie w pasie.
- Lepiej mi tu bajery nie puszczaj - rzekłam, odpychając go.
- Przestań, jesteśmy sami - przycisnął mnie do siebie jeszcze bliżej, stykaliśmy się ciałami. - Boże, co ja straciłem - jęknął, przyglądając mi się dokładnie.
Zdezorientowana skierowałam głowę w bok, nie potrafiłam na niego spojrzeć.
- Chris... Nie - odezwałam się po chwili milczenia. Przez chwilę wszystko było mi obojętne. Nawet gdy właśnie jego ręce błądziły pod moją bluzką. - Słyszałeś? Nie - próbowałam wyswobodzić się z jego silnego uścisku.
- Przepraszam - szepnął, ujmując moją twarz w dłonie.
Patrzył na mnie z pożądaniem i nutką czułości. Nie wiedziałam co robić.
- Jestem już spóźniona - powiedziałam uciekając wzrokiem od jego twarzy. - Nie możemy - krzyknęłam szarpiąc go z całej siły, dopóki mnie nie puścił.
Bez wypowiadania słów wybiegł z pokoju, szybciej niż się tu znalazł. Targały mną emocję, głownie te złe. Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później do czegoś może dojść. Wiem, nic nie było, ale i tak mam te cholerne wyrzuty sumienia! Przez to feralne zdarzenie, nie poszłam na mecz. Stchórzyłam.
            Włączając telewizję, mijała właśnie 75 minuta meczu, w drużynie Borussi przeprowadzana była podwójna zmiana. Pierre-Emerick Aubameyang za Jakuba Błaszczykowskiego oraz Mario Goetze za Henrikha Mkhitaryan'a. Ten drugi wchodząc na boisko, wyraźnie rozglądał się po żółto-czarnych kibicach. Miałam nadzieję, że nie zauważy mojej nieobecności. Miał mecz do wygrania, a nadal było 0 do 0. Wiele zagrażających BVB akcji przeciwników, jednak obronę mają dziś nie do przejścia. Za to bawarski stoper Dante nie ma dzisiaj szczęścia. Często traci piłkę, zanim jeszcze ją wybije, lecz tym razem piłka popędziła mu pomiędzy nogami. Wykorzystał to cholernie szybki Pierre, bez wahania posłał futbolówkę pod nogi Reus'a, ten instynktownie piętą do nadbiegającego z lewej strony Mario, który musiał tylko trafić w światło bramki. Piłkę jednak w ostatniej chwili wyłuskał Manuel Neuer. Jednak nie! Piłka wyleciała mu z rąk, gdy ten chciał ją wyrzucić. Sama skierowała się do bramki. GOL, zaliczony na konto Goetze'go. Euforia wśród kibiców Borussi, która niestety nie trwała długo. Zawzięty Arjen Robben pędził przez połowę boiska tylko po to, aby piłka była w siatce rywala. Udało się mu. Zbyt pewna siebie obrona BVB tym razem poległa, nie spodziewając się wielkiej bomby holendra. Doliczone 5 minut do regulaminowego czasu. Gra toczyła się dalej, tylko jeszcze szybciej i agresywniej niż przedtem. W końcówce dominował Bayern, lecz Borussia nie dawała się ot tak. Miała jeszcze szanse na odebranie piłki, nie dopuszczając do dogrywki. 94 minuta, to właśnie wtedy Jerome Boateng niebezpiecznym wślizgiem odebrał piłkę spod nóg Kevina Grosskreutz'a. FAUL, co za tym idzie - rzut karny! Wysoki blondyn dumnie ustawił piłkę 11 metrów od bramki, po czym jeszcze pewniej skierował ją do bramki, nie dając żadnych nadziei, ani szans bramkarzowi Monachium. 2:1, to Borussia zdobyła ten puchar! W tym samym momencie do głowy wpadł mi pewien pomysł.
          Gdy piłkarze po wygranym meczu i wielkiej fecie wreszcie zeszli do szatni, zadzwoniłam do Auby. Zanim odebrał, musiałam zadzwonić jeszcze kilka razy. Podzieliłam się z nim moim pomysłem, jednocześnie prosząc o drobną przysługę. Pierre, jak to Pierre na wszystko się godzi i nie musiałam długo czekać, a już po mnie przyjechał, oczywiście taksówką.
- O mamo! - wrzasnął, gdy mnie zobaczył. - Co się stało z moją białą blondyną? - zdziwił się. No tak, zmieniłam kolor włosów, a raczej i odrobinę je przyciemniłam. - Aha, teraz jest ciemna blondyna - przyjrzał mi się.
- Nie wybrzydzaj - zaśmiałam się, mierzwiąc mu włosy.
          Udało nam się nie natknąć na korki i tym sposobem szybko znaleźliśmy się w hotelu, który dzisiaj opanowuje cała Borussia. W holu napotkaliśmy wielką żółto-czarną zgraje, kierującą się w stronę wyjścia.
- O Auba! Gdzieś uciekł? Idziemy świętować! Jak na razie do restauracji na spokojnie, ale zawsze coś. Koleżankę oczywiście też zapraszamy - podbiegł do nas Mitchell, który chyba mnie nie poznał.
- Koleżanka chętnie się z nami wybierze - zaśmiał się, puszczając do mnie oczko.
- Na resztę nie będziemy czekać - zarządził Kevin. - Modeleczki się pindrzą przed lustrem.
Cała gromada wybuchnęła gromkim śmiechem, w tym ja. Krótką drogę przebyliśmy w wyśmienitych humorach, zapomniałam o przykrych wydarzeniach, liczyło się wyłącznie tu i teraz. Langerak w pewnym momencie wykrzyczał na całą ulicę moje imię, gdy dobre pięć minut się we mnie wpatrywał. Zorientował się, tak jak zaraz za nim reszta zgrai.
- Ee, może i Lea, ale coś mi nie pasuje - dumał Hummels, który mimo tego, że słabo mnie znał, najwięcej się udzielał. - Coś za cicho siedzisz - wymyślił w końcu.
- Drzeć się nie będę - odparłam. - Wystarczy, że wy to robicie - dodałam, tłumiąc chichot.
- Dobra, dobra - powiedział. - Ty się lepiej spowiadaj, co robisz tu w wielkim świecie.
          Rozgadaliśmy się siedząc w berlińskiej ekskluzywnej restauracji, chłopaki zamówili każdemu po browarze. Dzisiaj miało być grzecznie i z umiarem. Dopiero po powrocie do Dortmundu będzie porządna impreza, z której nikt nie wyjdzie trzeźwy. Tak przynajmniej planowali piłkarze.
- Gdzie te nasze niuńki? Ile to można - niecierpliwił się Kev, od razu wybierając do kogoś numer, jak mniemam do wielkich nieobecnych, którzy przyczynili się do dzisiejszej wygranej. - Halo! A wy co? Ruszać swoje zwycięskie cztery litery i już mi tu przychodzić! ... A no to spoko - zakończył tą interesującą rozmowę informując wszystkim, że już nadchodzą.
- Jesteśmy! - Na ten głos wszyscy odruchowo się odwróciliśmy. - Co? Nie... Lea? Moja Lea?




____
        Dobra niby nabiliście te 15 komentarzy. Ale ja wiem, że cztery ostatnie napisała jedna osoba, bo post, który dodałam z informacją miał tylko 2 wyświetlenia. Tego nienawidzę, także na przyszłość wiedzcie, że to nic nie da. Widać dokładnie godziny dodania komentarzy i wszystkie są jeden po drugim. Dodaję ten rozdział, bo chcę zakomunikować anonimom; mimo, że Was bardzo lubię to jestem w stanie zablokować tą opcję komentowania. Mam nadzieję, że się mylę i to jest czysty przypadek, ale naprawdę w to wątpię. ZAWSZE się podpisujcie, ale serio nie piszcie więcej niż jeden komentarz, chyba, że chcecie coś jeszcze dodać. Liczę na zrozumienie. Następny rozdział za dwa tygodnie. Czekam na szczere opinie, tym razem także 15, choć po ilości obserwatorów powinnam dać z 30... Już nie będę taka.

15 KOM.

Love You. ;)